Po raz kolejny wykluczyła mnie w swoim liście pasterskim pewna pani profesor od tolerancji i wykluczeń z tej oczywistej przyczyny, że mam inne poglądy niż ona. Przeciwstawiła swoją mowę miłości mojej mowie nienawiści. A zaraz potem specjalista od miłosierdzia wysłał mnie wprost do piekła. I słusznie – co prawda próbuję się czasem modlić, ale najczęściej brak mi słów, które rzucam na wiatr, na szaniec, na pohybel, by mury runęły, ale one jakoś nie chcą i już.
Odmówili mi oni elementarnych ludzkich przymiotów, a wiadomo – z nieczłowiekiem się nie dyskutuje, tylko się go grilluje. Zacząłem się więc znowu zastanawiać, kim tak naprawdę jestem, bo chyba nie zwierzęciem, które przecież jest naszym bratem mniejszym i też swoje prawa ma. Rośliną chyba także nie. Rośliny bowiem bywają pod ochroną, mimo że czasem umierają w szpitalach z głodu, gdy pielęgniarkom nie chce się ich nakarmić. To może rzeczą, powietrzem, duchem?...
Postanowiłem zaryzykować roboczą hipotezę, że mnie w rzeczywistości w ogóle nie ma, no bo cóż to jest to moje kilkadziesiąt lat wobec wieczności, to moje skromne istnienie wobec absolutu. Nieprzypadkowo w matematyce, królowej nauk, każda liczba podzielona przez nieskończoność daje zawsze zero.
© Marek Czuku