nowości 2025

Maria Bigoszewska Gwiezdne zwierzęta

Jan Drzeżdżon Rotardania

Anna Frajlich Pył [wiersze zebrane. tom 3]

Tomasz Hrynacz Corto muso

Jarosław Jakubowski Żywołapka

Wojciech Juzyszyn Efemerofit

Bogusław Kierc Nie ma mowy

Andrzej Kopacki Agrygent

Zbigniew Kosiorowski Nawrót

Kazimierz Kyrcz Jr Punk Ogito na grzybach

Artur Daniel Liskowacki Zimno

Grażyna Obrąpalska Poprawki

Jakub Michał Pawłowski Agrestowe sny

Uta Przyboś Coraz

Gustaw Rajmus Królestwa

Karol Samsel Autodafe 8

Karol Samsel Cairo declaration

Andrzej Wojciechowski Nędza do całowania

książki z 2024

Anna Andrusyszyn Pytania do artystów malarzy

Edward Balcerzan Domysły

Henryk Bereza Epistoły 2

Roman Ciepliński Nogami do góry

Janusz Drzewucki Chwile pewności. Teksty o prozie 3

Anna Frajlich Odrastamy od drzewa

Adrian Gleń I

Guillevic Mieszkańcy światła

Gabriel Leonard Kamiński Wrocławska Abrakadabra

Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji

Zdzisław Lipiński Krople

Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jeden

Tomasz Majzel Części

Joanna Matlachowska-Pala W chmurach światła

Piotr Michałowski Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta

Anna Maria Mickiewicz Listy z Londynu

Karol Samsel Autodafe 7

Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy III

Marek Warchoł Bezdzień

Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane

SYLWA O SMAKU LITU, Ten sam kolor cienia

2025-09-24 11:46

Nie byłoby ani uczciwe, ani sensowne, ani potrzebne, bym miał ukrywać swoją sympatię do Roberta Kani, naszą znajomość ― może nie „intensywną”, lecz długą i fakt, że jego pisarstwo od lat sobie cenię. Nie będę się więc silił za bardzo na obiektywizm, który w tym temacie jest dla mnie właściwie i tak nieosiągalny, ale postaram się przedstawić kawałek swojego wglądu w najnowszy tom Roberta, czując się do tego uprawnionym chociażby dlatego, że skoro coś wywarło wrażenie, to może i nawet moim obowiązkiem jest się nim podzielić.

Zacznijmy zupełnie „sine ullo timore” ― uważam, że „49” (2025, red. Agnieszki Herman) to najlepsza książka Roberta, z czym sam autor by się zapewne raczej nie zgodził. Jest zrozumiałe, że na świeżo nie widzimy jeszcze wartości nowego dzieła, konstruując na jego temat sądy w odbiciu od sukcesów poprzednich książek. Ale czas pokaże. Książka ta jest dużo bardziej wyciszona, niż znakomite „wołynie i inne wiersze”, uważam również, że jest lepiej skomponowana, niż „39 haiku”.

Co trzeba powiedzieć na samym początku ― jest to zdecydowanie pozycja dla osób „literacko” już dojrzałych. Pozbawiona zbędnych fajerwerków, stonowana, sugestywna, elegancka i ujmująca prostotą. Te określenia przychodzą na myśl jako pierwsze. Nie jest to książka filozoficzna, choć w mojej ocenie podejmuje tematy filozoficzne. Co bardzo istotne nie jest to książka uwikłana w żadne konkretne ideologie (podobnie pisze Leszek Szaruga o „wołyniach”, ale w odniesieniu do „49” jest to również trafne), nie ulega uproszczeniom, nie daje sobie przylepić zbędnych łatek, co jest według mnie ogromną zaletą poezji w ogóle.

O czym to jest książka? Dobrą odpowiedzią, choć niewygodnie banalną, byłoby powiedzieć, że o przemijaniu. Robert chwyta mijające chwile-obrazy w niezwykle delikatny sposób, pokazuje, że nawet bardzo potężne emocje można zawrzeć i mistrzowsko opisać przy użyciu form stonowanych i subtelnych. Chyba podpisałby się pod stwierdzeniem, że świata nie należy rozumieć jako statycznego, ale jesteśmy skazani na statyczne jego ujmowanie, co za tym idzie przedstawianie go w obrazach może się okazać taktyką wystarczającą jeśli mowa o pewnych zabiegach poznawczych. I ― jak mi się zdaje ― jest to w tym przypadku „skuteczna taktyka”.

Jest to też z pewnością tom mówiący o byciu w świecie. Robert w pierwszym wierszu zadaje pytanie czy ktoś „ujmuje” go w sposób, w jaki on postrzega, może jest to w zasadzie pytanie o wzajemną obserwację, sytuowanie się w czyjejś innej i za razem tej samej rzeczywistości. Gdyby spojrzeć na klamrę pierwszy-ostatni wiersz, odpowiedź byłaby być może zaskakująco jednoznaczna... Ale sami zobaczcie, jaka to odpowiedź, naprawdę warto. Trzeba też dodać, że za pomocą swoich krótkich form autor „wołyni i innych wierszy” opowiada historię ― poruszająco ludzką, niesamowicie personalną i uniwersalną zarazem. Trzeba więc czytać (za radą autora) od początku do końca, ponieważ utwory nie są losowo porozrzucane.

Robert równie oszczędny co w poezji jest i w rozmowie o niej. Gdy zapytać go o jakiś zabieg, który się u niego dostrzegło, mówi, że wszystko przypadkiem. Nawet, gdy spytałem o sam tytuł (przyznacie chyba, drodzy czytelnicy i czytelniczki, mogący mieć jakiś związek z tomem „39 haiku”), usłyszałem „tak wyszło”. Także do końca nie ufałbym w tym jedynym względzie Robertowi. Ale numerologię pozostawiam do rozszyfrowania podczas lektury, ponieważ chciałbym uniknąć spojlerowania. (Jest o tym również małe co nieco na końcu książki, w ramach posłowia Agnieszki Herman).

Poza tym ― przypadkiem, czy nie, to nie ma w rzeczywistości takiego wielkiego znaczenia. Jeśli tekst wywiera określone emocje, a ten wywiera, to trzeba metodologicznie założyć, że autor zakładał istnienie jakiegoś konstruktu myślowego, jeśli pasuje on do logiki interpretacji. Inaczej ciężko mówić o interpretacji w ogóle... A mi pasuje całkiem sporo. Nie będę tu mnożył porównań i odkrywał tropów, bo każdy w zależności od wiedzy, spostrzegawczości i wpływu innych lektur zobaczy tam co innego. Gdybym miał wyjawić swoje skojarzenia z których nie musiałbym się nikomu tłumaczyć, to wskazałbym oczywiście na wpływy klasyków literatury japońskiej (choć to oczywiste i nieuniknione poniekąd), słyszę tam rzecz jasna Norwida (pewnie skrzywienie zawodowe), Celana, a nawet i Whiteheada (szczególnie w pierwszym wierszu ― nie bez powodu użyłem w piątym akapicie terminu „ujmuje”). W każdym razie mimo swojej zwięzłości wiersze Kani obfitują w nawiązania i literackie (może i literacko-filozoficzne) smaczki.

Bardzo istotną kwestią zarówno dla czytelniczki/czytelnika, jak i samego autora, jest stosunek utworów z książki „49” do formy haiku. Nie jest bowiem nigdzie powiedziane przez autora, że wiersze z najnowszej książki Kani to haiku, choć Robert jest z tą formą ― nie bez powodu chyba ― kojarzony. Jak wiemy literatura japońska rządzi się swoimi prawami i wspomniana japońska forma jest właściwie nieprzekładalna na język polski ze względu nie tylko na iloczasowość japońskiego, ale i obecność wielu wymogów formalnych. Można by z pewnością prowadzić długie spory o to, czy są to haiku czy nie, przy czym każdy zapewne na ten temat wiedziałby swoje, zależnie od stopnia „ortodoksyjności literackiej”. Dlatego (w porozumieniu z Robertem) nalegam, by ten spór po prostu pominąć i skupić się na tym, co te wiersze ze sobą niosą, zamiast próbować je szufladkować. Takie „oczyszczone” podejście będzie z pewnością najkorzystniejsze dla wszystkich.

Reasumując: Jest to książka dla tych, który wyrośli już ze ślepego opowiadania się za płytkimi ideologiami, dla zmęczonych beznadziejnym przeciążaniem czytelnika skrajnymi, jednoznacznymi, płytkimi emocjami, co często widzimy w dzisiejszej poezji. Dla ludzi skłonnych do refleksji, docenienia dojrzałych przemyśleń, odczytania subtelnie zarysowanych tropów literackich. Jak dla mnie pozycja znakomita. (Plusem jest to, że czyta się ją około czterdziestu dziewięciu sekund, razem z blurbami, posłowiem i numeracją stron. Przeżywa się zaś dużo, dużo dłużej).Więc zupełnie na koniec ― nie tyle polecam, co każdemu życzę, by tę książkę przeczytał.

© Wojciech Zamysłowski