No i „skończyło się rumakowanie” ― niestety. Gdzieś na początku listopada mój umysł i ciało zmieniły tryb na jesienno-zimowy. Było to nieuniknione, zawsze tak jest, taka już moja niezbywalna własność, że przydatność i zdolność moja do wszelkich aktywności rozkładają się zupełnie nierównomiernie w czasie, a raczej anty-równomiernie. W okresie letnio-wiosennym największym wysiłkiem jest dla mnie nadążenie za „weną” (nie przepadam za tym słowem coraz bardziej), pamiętanie o posiłkach i przyswajaniu innych rodzajów pokarmów, a ― co najważniejsze ― nie eksplodowanie i za razem nieeksplodowanie, bo są to dwie różne rzeczy: negowanie i wykonywanie czynności.
Teraz z kolei jest odwrotnie, choć muszę uczciwie przyznać, że ― w porównaniu do okresów jesienno-zimowych z ostatnich (mniej więcej) szesnastu lat ― jest relatywnie naprawdę dobrze. Jest dobrze, bo nie jestem (być może tylko „jeszcze”, ale) zupełnie załamany, wykluczony z życia w ogólnym jego rozumieniu; nie jestem wysadzony z siodła na dobre, na razie tylko mi się w nim zrobiło niezbyt wygodnie, a konik zwolnił. Parę miesięcy temu wyskakiwałem z łóżka jak młody szczupaczek z rzeki. Teraz już mi ciężko z niego wyjść i w sumie ciężko się położyć, ale no.
Jednakże! ― to, co zrobione w lato czeka na dalsze działania. W sumie dwa tomy poezji, sztuka teatralna, ćwierć zbioru opowiadań ― to mam złożone. Jest jeszcze naprawdę bardzo pokaźna, nawet jak na moje standardy, sterta wierszy pisanych mimochodem i w górach jeszcze, w moim pokoiku, służąca po prostu za dywan. Taki miałem wtedy kaprys, mieć dywan z wierszy, więc po prostu te, co nie do tomów, rzucałem na ziemię. W zasadzie mógłbym to teraz przejrzeć... Mógłbym w nich trochę poszeleścić jak w jesiennych liściach. Urocze.
Scenariusz trafił już do pierwszych aktorów (na ma jeszcze kompletu obsady), jesteśmy po pierwszej próbie czytanej, już są pierwsze ustalenia, więc ― rzeczywiście ― to się może udać w przyszłym roku. Teraz już w dość małym stopniu zależy to ode mnie, ale jeśli wierzyć „moim” chłopakom, to tak będzie. A jak nie „moim” chłopakom, to komu wierzyć?
A w tej chwili? Powiem Ci, Duszo, że nadszedł ten moment, z nim zaś ten czas, który wiedziałem, że na pewno kiedyś nadejdzie. Może to rodzaj starości? Powiedzcie wszyscy, że nie starości. Proszę. Czy nie dojrzałość powinna być jeszcze przed nią? ― Nie zawsze, nie zawsze, odpowie pewnie jakaś dowcipna panienka: „Chłopy nie jabłka, czasem wcześniej ich ziemia pochłonie, niż dojrzałość”. Bardzo śmieszne.
Czekałem tyle lat, by poczuć w sobie, że czas, by napisać powieść. Uznajmy to za przejaw dojrzałości w moim przypadku, bez robienia z tej frazy zbędnych uniwersaliów, bo się pogubimy ― tak najczęściej jest, jak się chce z jednostkowego przypadku uniwersalia. Uważam, że większość autorów współczesnych niezbyt uczciwie traktuje czytelnika, najpierw pisząc powieści, potem dopiero ucząc się, jak się to powinno robić. Postarajcie się upiec ciasto tą metodą, a zrozumiecie o co mi chodzi. W efekcie rynek jest zalany delikatnie mówiąc „niezbyt dobrymi” zadrukowanymi i spiętymi w grube arkusze tworami, w których często najlepsza jest okładka. Ja zaś nigdy nie chciałem napisać kiepskiej powieści. I wciąż nie chcę. Ale właściwie dwadzieścia lat treningu, w tym kilkanaście, nazwijmy to, „zawodowego”, to powód, bym mógł zacząć. Może mogłem i wcześniej, ale nie czułem w sobie owej „pisarskiej uczciwości”, by to zrobić. Teraz czuję. A gdy pisarz potrzebuje uczciwości, by coś zrobić, to już jest na pewno dojrzałość.
Co więcej zmienił się nieco mój temperament językowy i ― jak na dzisiaj ― nie wyobrażam sobie, bym się mógł wypowiadać wierszem. To na pewno wróci, ale trzeba rozumieć do czego kiedy jest się zdolnym, a kiedy nie. Na pytanie kiedy skończę odpowiedzieć nie umiem. Umiem jednak odpowiedzieć na pytanie czy zacząłem. (A jak znam siebie, to mimo jesieni jeszcze coś powstanie „w międzyczasie” ― nie jest przecież tak źle). Teraz czas mi na powtórkę z dramatu antycznego, szczególnie „Ajasa”*, na chłonięcie Myśliwskiego i Nabokova. To, co się w danym momencie czyta bardzo wpływa na to, jak się pisze ― to chyba jasne! A ze wszystkich możliwych rzeczy, jako twórca, tą, której najbardziej nie chcę, to serwować Wam jakieś gówno.
ta kartka z dziennika opatrzona była datą 17.11.25, 15.38, Warszawa
* Jak się ktoś trochę orientuje, a chce wiedzieć o czym będzie, to jest duża podpowiedź.
© Wojciech Zamysłowski