nowości 2025

Maria Bigoszewska Gwiezdne zwierzęta

Jan Drzeżdżon Rotardania

Anna Frajlich Pył [wiersze zebrane. tom 3]

Tomasz Hrynacz Corto muso

Jarosław Jakubowski Żywołapka

Wojciech Juzyszyn Efemerofit

Bogusław Kierc Nie ma mowy

Andrzej Kopacki Agrygent

Zbigniew Kosiorowski Nawrót

Kazimierz Kyrcz Jr Punk Ogito na grzybach

Artur Daniel Liskowacki Zimno

Grażyna Obrąpalska Poprawki

Jakub Michał Pawłowski Agrestowe sny

Uta Przyboś Coraz

Gustaw Rajmus Królestwa

Rafał Sienkiewicz Smutny bóg

Karol Samsel Autodafe 8

Karol Samsel Cairo declaration

Andrzej Wojciechowski Nędza do całowania

książki z 2024

Anna Andrusyszyn Pytania do artystów malarzy

Edward Balcerzan Domysły

Henryk Bereza Epistoły 2

Roman Ciepliński Nogami do góry

Janusz Drzewucki Chwile pewności. Teksty o prozie 3

Anna Frajlich Odrastamy od drzewa

Adrian Gleń I

Guillevic Mieszkańcy światła

Gabriel Leonard Kamiński Wrocławska Abrakadabra

Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji

Zdzisław Lipiński Krople

Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jeden

Tomasz Majzel Części

Joanna Matlachowska-Pala W chmurach światła

Piotr Michałowski Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta

Anna Maria Mickiewicz Listy z Londynu

Karol Samsel Autodafe 7

Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy III

Marek Warchoł Bezdzień

Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane

SYLWA O SMAKU LITU, Nie tak źle

2025-11-21 11:33

No i „skończyło się rumakowanie” ― niestety. Gdzieś na początku listopada mój umysł i ciało zmieniły tryb na jesienno-zimowy. Było to nieuniknione, zawsze tak jest, taka już moja niezbywalna własność, że przydatność i zdolność moja do wszelkich aktywności rozkładają się zupełnie nierównomiernie w czasie, a raczej anty-równomiernie. W okresie letnio-wiosennym największym wysiłkiem jest dla mnie nadążenie za „weną” (nie przepadam za tym słowem coraz bardziej), pamiętanie o posiłkach i przyswajaniu innych rodzajów pokarmów, a ― co najważniejsze ― nie eksplodowanie i za razem nieeksplodowanie, bo są to dwie różne rzeczy: negowanie i wykonywanie czynności.

Teraz z kolei jest odwrotnie, choć muszę uczciwie przyznać, że ― w porównaniu do okresów jesienno-zimowych z ostatnich (mniej więcej) szesnastu lat ― jest relatywnie naprawdę dobrze. Jest dobrze, bo nie jestem (być może tylko „jeszcze”, ale) zupełnie załamany, wykluczony z życia w ogólnym jego rozumieniu; nie jestem wysadzony z siodła na dobre, na razie tylko mi się w nim zrobiło niezbyt wygodnie, a konik zwolnił. Parę miesięcy temu wyskakiwałem z łóżka jak młody szczupaczek z rzeki. Teraz już mi ciężko z niego wyjść i w sumie ciężko się położyć, ale no.

Jednakże! ― to, co zrobione w lato czeka na dalsze działania. W sumie dwa tomy poezji, sztuka teatralna, ćwierć zbioru opowiadań ― to mam złożone. Jest jeszcze naprawdę bardzo pokaźna, nawet jak na moje standardy, sterta wierszy pisanych mimochodem i w górach jeszcze, w moim pokoiku, służąca po prostu za dywan. Taki miałem wtedy kaprys, mieć dywan z wierszy, więc po prostu te, co nie do tomów, rzucałem na ziemię. W zasadzie mógłbym to teraz przejrzeć... Mógłbym w nich trochę poszeleścić jak w jesiennych liściach. Urocze.

Scenariusz trafił już do pierwszych aktorów (na ma jeszcze kompletu obsady), jesteśmy po pierwszej próbie czytanej, już są pierwsze ustalenia, więc ― rzeczywiście ― to się może udać w przyszłym roku. Teraz już w dość małym stopniu zależy to ode mnie, ale jeśli wierzyć „moim” chłopakom, to tak będzie. A jak nie „moim” chłopakom, to komu wierzyć?

A w tej chwili? Powiem Ci, Duszo, że nadszedł ten moment, z nim zaś ten czas, który wiedziałem, że na pewno kiedyś nadejdzie. Może to rodzaj starości? Powiedzcie wszyscy, że nie starości. Proszę. Czy nie dojrzałość powinna być jeszcze przed nią? ― Nie zawsze, nie zawsze, odpowie pewnie jakaś dowcipna panienka: „Chłopy nie jabłka, czasem wcześniej ich ziemia pochłonie, niż dojrzałość”. Bardzo śmieszne.

Czekałem tyle lat, by poczuć w sobie, że czas, by napisać powieść. Uznajmy to za przejaw dojrzałości w moim przypadku, bez robienia z tej frazy zbędnych uniwersaliów, bo się pogubimy ― tak najczęściej jest, jak się chce z jednostkowego przypadku uniwersalia. Uważam, że większość autorów współczesnych niezbyt uczciwie traktuje czytelnika, najpierw pisząc powieści, potem dopiero ucząc się, jak się to powinno robić. Postarajcie się upiec ciasto tą metodą, a zrozumiecie o co mi chodzi. W efekcie rynek jest zalany delikatnie mówiąc „niezbyt dobrymi” zadrukowanymi i spiętymi w grube arkusze tworami, w których często najlepsza jest okładka. Ja zaś nigdy nie chciałem napisać kiepskiej powieści. I wciąż nie chcę. Ale właściwie dwadzieścia lat treningu, w tym kilkanaście, nazwijmy to, „zawodowego”, to powód, bym mógł zacząć. Może mogłem i wcześniej, ale nie czułem w sobie owej „pisarskiej uczciwości”, by to zrobić. Teraz czuję. A gdy pisarz potrzebuje uczciwości, by coś zrobić, to już jest na pewno dojrzałość.

Co więcej zmienił się nieco mój temperament językowy i ― jak na dzisiaj ― nie wyobrażam sobie, bym się mógł wypowiadać wierszem. To na pewno wróci, ale trzeba rozumieć do czego kiedy jest się zdolnym, a kiedy nie. Na pytanie kiedy skończę odpowiedzieć nie umiem. Umiem jednak odpowiedzieć na pytanie czy zacząłem. (A jak znam siebie, to mimo jesieni jeszcze coś powstanie „w międzyczasie” ― nie jest przecież tak źle). Teraz czas mi na powtórkę z dramatu antycznego, szczególnie „Ajasa”*, na chłonięcie Myśliwskiego i Nabokova. To, co się w danym momencie czyta bardzo wpływa na to, jak się pisze ― to chyba jasne! A ze wszystkich możliwych rzeczy, jako twórca, tą, której najbardziej nie chcę, to serwować Wam jakieś gówno.

ta kartka z dziennika opatrzona była datą 17.11.25, 15.38, Warszawa

* Jak się ktoś trochę orientuje, a chce wiedzieć o czym będzie, to jest duża podpowiedź.

© Wojciech Zamysłowski