Smuga, do której się przysiadasz i trwasz do wiosny. Pestki słonecznika palcami wydłubane ze skorupy chleba. Niepokoje wypierane terapiami, prostym słowem, przekazem tak jasnym, że gubi się ślad myśli. Zachodzisz w głowę, ile jeszcze kontekstów, wyobrażeń, listopadów wisielczych, wietrznych. Pokonujesz pierwszy plan, kolejny. Intelektualny wysiłek kończy się na początkach opowiadań Bukowskiego. Prześmiewcy o gombrowiczowskich ustach. Wyciągasz z nich ziarna, lepkie synonimy, wypływasz w podróż albo w objęcia. Widzisz – ktoś się pogubił. Westchnienia młodych, kolaż najróżniejszych technik. Nikt już nie uczy. Ożywcza literatura umartwiania, o lisach, borsukach, porzuconych psach. Nie mają swojego czasu, zainteresowania emulsją estetyczną. Nic się nie klei, nie rośnie. Popiół opada na ramiona dzieci. Rozstaje dróg przysypane liśćmi. Nierówności, jakieś pogłoski przerywane w pół. Coś nas przewiewa. Rysujesz ręką w powietrzu, co już było. Światło powraca, rozpina się na moment, w tym fragmencie. O tu.
© Małgorzata Południak