Proste jest proste. Ból, smutek. Czas w odcieniach czerni i bieli, moment łączenia, gdy rozmywa się ostrość, ostatnie maźnięcia. Przeglądam smugi, kierunki, w jakich wędrują, załamują światło. Odmawiam wina i mantry na lepsze trawienie. Słowa light, kiełkujący mak, dokarmianie tlenem ledwo żyjącej yuki. Wczepiam się na kilka chwil w opowieść o podziałach, rozdziałach, na które już nikt się nie łapie, nie ma wyraźnej granicy pomiędzy południem a północą. Deszcz. Ociekamy z nudów, gdy stoimy na wietrze. Zastanawiamy się, ile kropel w beczce się mieści. Przeliczam powierzchnię, jakieś dane. Nie potrafię odjąć gnijącego mchu, liści. Mam je na wyciągnięcie ręki, w palcach. Przecieka odwrócony na drugą stronę t-shirt z rysunkiem drzew. Potykam się o połamane gałęzie. Wystające kamienie. Wycieram starannie buty. Zadarte noski.
© Małgorzata Południak