Wszystkie postacie z moich snów są osobistościami, dla których głoszę równość, ludzie, istoty, potwory, kobiety, mężczyźni, dzieci, jaszczurki, kosmici, głodne duchy.
Także poznane w snach maszyny, pojazdy sunące, pełznące i unoszące się nad polaną, gdzie gotuje się coś w osmolonym kociołku na żywym ogniu, wszystko to cenię i pochwalam.
Szanuję lato snów, jesień błot, wiosnę ludzi, nauszniki zimy.
Dowiaduję się, że pewne nieznajome osoby i były pracownik Instytutu Atomowego, który rzadko wychodzi z domu, spotykają się regularnie na wolnym powietrzu, siadają w lesie na zwalonych pniach i czytają swoje manuskrypty z opisami snów.
Sny są potrzebne, abyśmy mogli dla wszystkich być wszystkimi.
Pracownik Instytutu Atomowego promieniotwórczością swoich zapisków zaraża hektar lasu, pole, łąkę, wieś i przez dwa tygodnie nie przyznaje się do tego.
Po upływie tego czasu samorzutna emisja promieniowania snów niesie się przez kontynenty, oceany, w tym prehistoryczny Ocean Tetydy, przenosi się na tereny międzygalaktyczne, coraz dalej.
Z początku wydaje się to absurdalne, potem nie.
© Marta Zelwan