31 marca 1986
Któraś z nas została do pomocy na Czarodziejskiej Górze. Chatę odmalowano, ściany białe w kurzą łapkę, stół przykryty ceratą. Starucha się wyprostowała. Czasem, aby ją przebłagać, należało ją pocałować w ramię. Mieszkają tu strażnicy olbrzymiego tartaku i przetwarzalni drewna, podlegają im robotnicy i robotnice. Przez okno widać orszak bajecznie postrojonych dziewcząt, brzęczących ozdobami, błyszczących strojami, z kwiatami we włosach, idących do pracy. Są piękne, młode, siadają przy pulpitach sterowniczych, naciskają klawisze, przesuwają dźwigienki, monitorują etapy pracy. Ogromne dźwigi podnoszą kłody, ostre żelastwo je tnie, dzieje się to całkowicie automatycznie, zdalnie. W orszaku dziewcząt widzę nagle znajomą twarz, początkowo jej nie poznaję, praca na górze bardzo ją zmieniła, zrobiła potulną i wyobcowała. Już nie sposób byłoby jej namówić, aby zjechała stąd do czerwonozłotego miasta. Nie chciała zapisać nawet mego numeru telefonu. Ja też schodziłam z góry niechętnie, jakby mnie zaczarowała ta góra.
© Marta Zelwan