Na powierzchni, rano, minus trzy celsjusze, pięć minut później z góry uderza słońce, coś dzieje się ze światem, nie wiem, czy jest to dobrze pomyślane, mogę to zanotować tylko paroma grubymi słowami, w tym dwie cyfry.
Czytam z księgi wielkich wydarzeń i odechciewa mi się wydarzeń, a potem słów.
W zielonej skrzyni kuchennej śpi wąż, Cobra Verde, zwinął się tutaj, gdyż na księżycu zawsze leży śnieg.
W snach są podwórza, gdzie nie wolno zaglądać, drogi, gdzie nie wolno wejść, białe pokoje o ścianach i podłogach ze szkliwa, o którym nie mają pojęcia zgadywacze snów, świat zrobiony jest z nieodgadnionych wydarzeń, pamiętam "Wydarzenie" Morsellego, zniknięcie ludzi, nikt nie ocalał.
Myślę, żeby jeszcze trochę poczekać, gotuję zioła, arcydzięgiel, rumianek, melisę, w ich substancjach zawarte są inne sny, inne stany rzeczy, rozmaite światy mieszczą się w substancjach życia, w neuronach, w komórkach, w piosenkach, we łzach i we krwi.
Pewna piosenka mówi o tym, czego nie ma, a jest; z tym, że jest to po prostu bohater tej opowieści, na którą rzucam litery pismem szybkim.
© Marta Zelwan