Wojciech Juzyszyn Efemerofit
Jakub Michał Pawłowski Agrestowe sny
Gustaw Rajmus Królestwa
Karol Samsel Autodafe 8
Wojciech Juzyszyn Efemerofit
Jakub Michał Pawłowski Agrestowe sny
Gustaw Rajmus Królestwa
Karol Samsel Autodafe 8
Anna Andrusyszyn Pytania do artystów malarzy
Edward Balcerzan Domysły
Henryk Bereza Epistoły 2
Roman Ciepliński Nogami do góry
Janusz Drzewucki Chwile pewności. Teksty o prozie 3
Anna Frajlich Odrastamy od drzewa
Adrian Gleń I
Guillevic Mieszkańcy światła
Gabriel Leonard Kamiński Wrocławska Abrakadabra
Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji
Zdzisław Lipiński Krople
Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jeden
Tomasz Majzel Części
Joanna Matlachowska-Pala W chmurach światła
Piotr Michałowski Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta
Anna Maria Mickiewicz Listy z Londynu
Karol Samsel Autodafe 7
Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy III
Marek Warchoł Bezdzień
Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane
O twórczości trzeba myśleć wyłącznie w kluczu tzw. kompetencji przyszłości — o pisarstwie tak samo. Oznacza to, oczywiście, że należy przemyśleć literaturoznawstwo jako tzw. kompetencję przyszłości, potrzeba do tego wyobraźni — nie pomoże (ani nie zaszkodzi, myślę) zasłanianie się tu humanistyką cyfrową, będzie, po prostu, pasjonującą, być może — stratą czasu... Wszystko zależy, naturalnie, od tego, jak rozumie się słowo „przyszłość”, najlepiej, moim zdaniem, myśleć o niej jak o scenie, którą należy zapełnić bez względu na ewentualne koszty: przyszłość jest energią, którą trzeba ujeździć, poskromić, wychować — owszem, mówię tu o szekspirowskiej pedagogice przyszłości, tak jak pewnie myśli się o pedagogice przykładowo w „Taming the Shrew”, przyszłość to nasza „the Shrew”. Kompetencje przyszłości powinny mieć ten tzw. ładunek głęboki — ładunek szekspiryzmu — dowolnie tragicznego albo komicznego, u Shakespeare’a oznacza to zazwyczaj jedno... Wyobrażam sobie, jak zwykle, wiele, może nawet to, że kompetencje przyszłości mogłyby konkurować z lekcjami gramatyki w ramach zajęć języka polskiego. Ale to, co wyobrażam sobie, jest — przynajmniej — demokratyczne w intencji, humanistyka cyfrowa taka nie jest, jest — moim zdaniem, narzędziem ukrytej kolonizacji odbiorców, nie zauważa lekcji, której przejście za coś koniecznego dawno uznali informatycy: lekcji wstępnej dekolonizacji narzędzi. Narzędzia cyfrowe trzeba dekolonizować, tak jak — sterylizować narzędzia medyczne... Kompetencje przyszłości w pierwszym rzędzie myślą właśnie o tym, o sterylnej bezinteresowności całego uprawiania literatury — sterylnej estetycznej bezinteresowności, sterylnej estetyce, najlepiej metaestetyce...
Czy chcę przez to powiedzieć, że czas najwyższy, aby literaturoznawstwo stało się metanauką? Tworzenie z kolei — metapraktyką? Tak, pod warunkiem, że zostanę dobrze zrozumiany... Traktuję uprawianie metapraktyki tak jak każdy poważny człowiek, tj. jako sposób zbliżenia do ludzi, nie zaś — oddalenia się... Dokładnie tak samo Lupa traktuje swój teatr: in partibus — Imagine... Ale chcę, również, powiedzieć coś ostrzejszego, myślę, że z wiarą, wiarą, że uprawnia mnie do tego coś tak staromodnego, jak... moja dobra intencja — wydaje mi się, że moja postawa jest potrzebna, że w 2025 roku coś takiego jak traktowanie własnej twórczości jak praktyki: jest, a przynajmniej powinno być traktowane jako głęboko niepoważne. Albo literatura jest rzeczą świadomości, albo nie powinno jej być w ogóle — niechże zajmie miejsce pomiędzy galeriami, koncernami i stacjami telewizji, co innego — świadome wyprawianie się literatury w tym kierunku, najlepiej w formie odysei, bowiem dantiady byłyby tu nazbyt moralizatorskie... Oczywiście, należy wyruszać, wymienione tu galerie, koncerny i stacje są naszą Itaką, duch czasów — naszą Penelopą, substancja podróży bezwzględnie nie może być podmieniona czymkolwiek innym — ma to być... odyseja świadomości, świadomości, nie — odyseja radości, odyseja zaangażowania społecznego, nie nawet odyseja pomocy bliźniemu, nie nawet, a może przede wszystkim nie — bo jest to największa pokusa — odyseja dawania głosu tym, którym ten głos odebrano... Ma to być — przede wszystkim — metapraktyka... Jeżeli Pierre Boulez mówi o tym, że należy spalić wszystkie opery — wypowiada się właśnie w obronie metapraktyki, na tej samej zasadzie mógłbym dziś zaapelować, bądź ktokolwiek inny, o spalenie wszystkich polonistyk, ale nie tylko: do osiągnięcia stanu czystego także trzeba rozważać coś więcej: spalenie wszystkich lingwistyk, wszystkich filozofii, w duchu wielkiego — konstruktywnego, ale i otwartego na nieskończoność wszelkiego doświadczenia — pradoświadczenia.
To, swoją drogą, świetna definicja człowieka — świetna definicja irracjonalności wszelkiej błyskotliwości — jest to istota, która jednego dnia (jednej ery) opłakuje spalenie Biblioteki Aleksandryjskiej, drugiego dnia (w drugiej erze) sama ją podpala lub do tego dokładnie — par excellence — wzywa... Wierzę, że pomiędzy jednym a drugim winno bez dużego trudu, najnaturalniej, jak tylko daje się to pomyśleć, funkcjonować bezwzględne — porozumienie: a szczerze powiedziawszy — ten, który buduje polonistykę, powinien wręcz gotów reinkarnować w tym, kto będzie tę polonistykę burzył, palił lub eksplodował... Na czymś w podobnym rodzaju zapewne bazował genezyjski Słowacki, Boulez to w dużym stopniu bowiem współczesny król duch życia muzycznego (tak wiele razy domagał się odrodzenia życia muzycznego w Paryżu, który go rozczarowywał, może w podobny sposób można myśleć też o odrodzeniu życia literackiego w Warszawie, załóżmy może... renesans warszawski 2030-2060? w dzisiejszych czasach, natychmiast, powołano by do podobnych zadań komisję ds. strategii rozwojowej Warszawy, w samym jądrze komisji — mieszcząc nieszczęsne zespoły wykonawcze — a praca tych zespołów powinna stać się przedmiotem wielkiej powieści rozrachunkowej XXI wieku: to może być wszystko: materiał dantejski, homerycki, conradowski, wedle potrzeb odbiorców „pointeresowanych” tematem... tak, to świetne słowo na tę okoliczność: „pointeresowanych”...).
„Jak można żyć, nie mając przed sobą nieznanego?”, dopytywał René Char. „Jeżeli szuka się czegoś znanego, nie szuka się wcale”. I dalej — „z nieznanym trzeba się zmierzyć i nie wolno się go bać”, to Pierre Boulez (wszyscy Polacy oglądają w tej chwili dokument o Wojciechu Jerzym Hasie, polski letarg, kompleks polski, ja oglądam dokument o Pierrze Boulez). No i przypomniany wczoraj przeze mnie Joseph Conrad: „Jestem sternikiem okrętu toczącego się w nieznane”, „przeklętego okrętu”, dopowiadał Guyau, bo tak naprawdę to ostatnie słowa jego autorstwa. Zasugerowałem wczoraj — świętowaliśmy na polonistyce jubileusz Pracowni Historii Dramatu 1864-1939 i Polskiego Towarzystwa Conradowskiego, podwójny — że tym nieznanym jest wielość rzeczywistości... a zatem, również — wielość rzeczywistości przyszłości...
Ale wróćmy do obrazu literatury jako kompetencji przyszłości. Katharsis stanie się wtedy synthesis, jak wyrażał to François-Xavier Roth w odniesieniu do pracy dyrygenckiej Bouleza, kiedy, jak tamten z pojedynczego jabłka lub śliwki, z wiśni, jagody, będziemy w możności przygotować kilkudaniowy posiłek dla ponad stu osób. Rozmawialiśmy o tym, poniekąd, wczoraj w trakcie jubileuszem z Jarosławem Gajewskim i Magdaleną Saganiak. Katharsis nie jest chwilą zdecydowanego, ostatecznego smaku, jest stale dostępnym — na scenie... — pożywieniem, materializującym się prawie, że na wyciągnięcie ręki. Można je stopniować — i należy... W literaturze jest to dostępne tylko w sytuacjach pozaliterackich. Bowiem: literatura nie tworzy wspólnoty, teatr również — jak mi się wydaje — nie tworzy... wspólnoty. Wspólnotę tworzą dopiero to, co w literaturze antyliterackie i to, co w teatrze: antyteatralne, a przynajmniej pozaliterackie, pozateatralne — spotykamy się poza teatrem, jakbyśmy spotykali się „poza przeszkodą”, która, bądź co bądź — spotkanie jednak nam umożliwiła... Spotykamy się na tej samej zasadzie poza literaturą, jako „poza przeszkodą”. Katharsis jest tym spotkaniem — w antyliteraturze, w antyteatrze, w centrum więc — całego i pełnego doświadczenia. Najlepiej oddziałuje jako synthesis, a więc wtedy, kiedy literatura pozostaje kompetencją przyszłości — jest przeciwieństwem sztucznej inteligencji, bo jest — nową inteligencją — można by powiedzieć: syntetyzowalną, ale nie automatyzowalną: takie opracowanie katharsis jest jeszcze przed nami — winno być równie nieprogramowalne jak edycja rękopisu...
Co to znaczy w praktyce? By nie łamać przepisów edycji, to pewne. Jednak mieć świadomość tego zakazu to jeszcze właściwie nie rozumieć — czegokolwiek... Zmierzam do tego, by powiedzieć, że należy być w obszarze pozaliterackim, ale nie pisać transliteratury: sytuacje transliterackie są tu wykluczone, jako pogwałcenie pewnej etykiety, savoir vivre’u. Można to, jak myślę, porównać do bycia poza zaleceniami prawa, przy jednoczesnym — niełamaniu jego przepisów... Czy wyrażam się jasno?...