Wracam pociągiem z Kolonii do Berlina. W sieci niemieckich księgarni „Ludwig”, w kieszonkowej oprawie Fischera (klasycznym taszenbuchu) udało mi się otrzymać Manna, jednak coś lepszego niż „Wybrańca” i „Śmierć w Wenecji”, bo coś, co nazywa się „W obronie demokracji”, tj. „Zum Verteidigung der Demokratie”, najważniejsze pisma polityczne Manna. Spróbuję chociaż nadgryźć szkice powojenne — o Roosevelcie albo Goethem i demokracji. Wydaje mi się to najbliższe moim hermeneutycznym intuicjom, przez te soczewki będzie najłatwiej mi, jak wierzę, prześwietlić istotę rzeczy. Ale inne książki sieci „Ludwig” również mnie zastanowiły i — parafrazując Hölderlina, mógłbym nawet powiedzieć: chcesz poznać stosunek narodu do literatury swojej, a także do literatury świata, idź... do jego księgarń sieciowych (idź do jego... „Ludwigów”). Po pierwsze, widzę na półkach najnowszą rzecz Abdulrazaka Gurnaha, powieść „Theft” z 2025 roku, noblistę w Polsce prawie nieobecnego — niewystarczające, jak się okazuje, „przestronne, niebiańskie pokoje” Polaków na pisarzy — takich, jak Gurnah, a na pewno niewystarczająco przestronne na powieści takie, jak „Theft”, niestety, bo książka prezentuje się monumentalnie...
Po drugie, niemiecka biografia Hugo, jakie to ciekawe, jaka ogromna, znów jakieś sześćset stron: „Victor Hugo. Jahrhundertmensch” Walburgi Hülk: więc jak Niemka uchwyci Francuza z dystansu stu osiemdziesięciu lat, na szczęście, przy pozostaniu w granicach — jednego kontynentu? Po trzecie, znowu jakieś sześćset-siedemset stron — książki „Hoffnung” Jonas Grethlein, „od Homera do Klimawandela”, czytam, rzeczywiście, to interesujący — uważam — kierunek współczesnej humanistyki i wielka monografia nadziei jako centralnej kategorii myślenia i wyobrażania, Marii Cieśli-Korytowskiej zależało — notabene — na forsowaniu podobnej humanistyki w Polsce, pamiętam jej książkę o wdzięku, powabie i radości, na dobrą sprawę sprzed niewielu lat, szkoda, że jej się nie udało, ale na półce w Niemczech znajduję coś podobnego: „Die Erfindung der Eleganz” Kersten Knipp, do tego w perspektywie mojego przeświadczenia, że mogę być medium, a właściwie skrzyżowaniem medium oraz mędrca — bo właściwie jestem poeta medium czy poeta doctus? — Erharda Shüttpelza, „Medium, medium. Elemente einer Anthropologie“. Po czwarte, książka o Joe Bidenie, jednak z ujmującym tytułem „more antiqua — Hybris. Verfall, vertuschung und Joe Bidens Verhängnisvolle Entscheidung” (Jake Tapper i Alex Thompson) — tym dla mnie są w takiej chwili Niemcy — może przy pomocy kategorii hybris zaczęlibyśmy pisać również — polskie biografie polityczne, biografie prezydentów?
Grób Alberta Wielkiego nastraja mnie do bliskiej mi myśli, że mógł być medium. Kolonia w ogóle wydaje mi się dobrym miejscem na takie konfrontacje: czy nie jest to — kolebka chrześcijaństwa? Zróbmy z niej, aby więcej zrozumieć — kolebkę mediumizmu. Powiedzmy również, że Edyta Stein ma w sobie całe fundamenty medium, to czyni ją w podobnym wypadku dobrym fenomenologiem, filozofem światła, chrześcijanką, dla mnie właśnie tak jest: mediumizm stoi lub przynajmniej może stać u dowolnych, wydaje mi się, podstaw filozofii albo religii. Relikwiarz Trzech Króli w katedrze jest dla mnie — w takiej sytuacji — relikwiarzem Trzech Mediów — to hermeneutyka, może wysługująca się jakimiś innymi językami niżeli tradycyjne, ale wciąż hermeneutyka. Dzięki Jankowi, który mnie do tego zachęca, wchodzę na wieżę w czepcu katedry i spoglądając w dół czepca na wąskich schodkach, myślę o nietzscheańskim zaglądaniu w otchłań — myślę w tym wypadku, że strzelistość zaczyna się już od dna, i niekiedy dno jest czymś zdecydowanie najbardziej strzelistym, proszę mi to wybaczyć, proszę Państwa — jeszcze inaczej, wydatniej — otóż, satanizm jest największym serafinizmem, okultyzm natomiast największym mistycyzmem, nasze pierwotne oceny jasności i ciemności wynikają bardzo często w podobnej sytuacji z mistycznie pojętego błędu w sztuce. To ważne: dostrzeżenie otchłani katedry, należałoby powiedzieć — tak uważam — jej jądra ciemności — kiedy wszyscy poprzestają na oglądaniu jądra ołtarza, jądra jasności. Zobaczyłem więc, coś, co nie zawaham się nazwać: Kurtzem katedry w Kolonii, szybko jednakże uznając, że nie widziałem nigdzie indziej niczego podobnego, tj. żadne świeckie wspinaczki podobnego rodzaju nie dawały mi podobnego wrażenia — a widziałem kilka szczytów kultury, widziałem Eiffel... Ale tu podział jest dość prosty: fronton to sprawa Marlowa, nawy to także sprawa Marlowa. Wieża? To rzecz sensu stricto Kurtzowska. To zrozumiałe, że większość ludzi, która jednakże — zna Kolonię, zna katedrę od strony Marlowa. Czuję się zaszczycony tym, że poznałem stronę Kurtza dla tak świętego miejsca... W pewnym momencie w rozmowie na Breslauer Platz nazywam Pawła Stępnia bogiem... A my cię zawsze nazywaliśmy aniołem, odpowiada mi Janek. Cóż, miły sercu: serafinizm, serafinizm towarzyski w cieniu katedry, serafinizm wydaje mi się jakąś głęboką częścią najogólniej pojętego klimatu kolońskiego. To miasto aniołów: czyni z ludzi bardzo ładnych, prawdę powiedziawszy, aniołów... A aniołowie, szczerze mówiąc, również piszą, lub mogą pisać, satyrę na humanistykę, to nic nie odbiera z ich anielskości, mogę na przykład powiedzieć jeszcze na koniec to, co czeka na powiedzenie już od pewnego czasu: „Strzeżcie się humanistyki — nic tak, jak ona nie potrafi — jedną ręką zasypywać głowy popiołem, drugą — asekurować się przed ewentualną kompromitacją. Humanistyka cyfrowa również”.
© Karol Samsel