Nic więcej się w chwili obecnej nie da się zapisać w języku polskim i zobaczyć w języku polskim. Wkładam zapisane karteluszki w okładkę i nazywam to książką. Ale to jakieś przedłużenie niewypowiedzenia, niewydarzenia. Wieczorem zrzucam z siebie ubranie w miejscu w którym stoję, zsuwa się i opada, rzeczy znajdują się na dnie, a ja zagrzebuję się w skotłowanych warstwach na łóżku i to nie jest to samo, co dać wyraz przemianie użytecznego w nieużyteczne. Coś pięknego – nie móc nic zatrzymać i przekazać w języku, którego nie brakuje do dysponowania nim. Ale niech język posłuży się mną wreszcie, że jest indywidualistyczny, i tylko taki może się przyłożyć do bycia razem.
© Grzegorz Strumyk