Chciałbym, żeby tak było. Po wielokroć doznawałem takiego pragnienia, które jest nieodległym analogonem stwórczego: niech się stanie!
Usłyszałem kiedyś chłopca, który prosił dziewczynę: powiedz, żeby nie było, że było, ale że jest. Przywłaszczyłem sobie to zdanie. Uczułem je tak, jakbym sam je wypowiedział jego ustami. Chłopcu szło wtedy chyba o coś innego niż mnie. To jego tajemnica (albo i nie tajemnica). Chcąc, żeby tak było, jak chcę, pragnę w istocie, żeby wydobyło z siebie swoje jest.
Nazwałbym to pragnienie nie tyle – zdobywczym, ile właśnie – wydobywczym. Czasem wydaje mi się, że taka jest również dynamika (i technika) wiary. Wierząc, chciałbym (chcę), żeby tak było, jak wierzę.
Wierzę w istnienie niewidzialnego i w istnienie niewidzialnych. Niewidzialnego świata i niewidzialnych osób. Także tych pisanych dużą literą. I świata z dużej litery.
I czuję, że to jest w jakiejś wyrzutni mojej woli, albo (niech już będzie powiedziane) mojej miłości: wydobądź się! Bądź!
Także wtedy, kiedy osobę niewidzialnego, czy świat niewidzialny mam – jak to się mówi – pod ręką. Moje pragnienie jego j e s t e s t w a urzeczywistnia osobę i świat, istniejące poza dosięgalnością zmysłów i umysłu. Chcąca miłość je ukonkretnia.
© Bogusław Kierc