Zdumiewający mnie od dawien dawna – niemal oczywisty – fenomen mówienia dzieci o sobie w trzeciej osobie, objawił się znowu w całym swoim rozgałęzionym bogactwie przez codzienne obcowanie z dwuletnim Beniaminem.
Przekonany o tym, że nasze bycie jest opowiadaniem o sobie w rozmaitych konfiguracjach na rozmaitych poziomach relacji, świadomości (i nieświadomości), to spontaniczne wyjawianie się owej opowieści in statu nascendi zachwyca mnie i oszałamia. Nie tylko przez ukontentowanie urokiem czarującego wnuka. Przede wszystkim – tym naturalnym stanem bycia jednocześnie „sobą” i „poza” sobą.
No tak, ale ten, który jest „poza” sobą, identyfikuje się z nim (świadomie czy nieświadomie) jako to samo bycie tutaj i teraz. A co z nie-tutaj i z nie-teraz?
W czasie przeszłym Beniamin mówi o sobie: byłam, zrobiłam... Pewnie odwzorowując od mamy. Dobrze, ale czas przeszły dokonany ma swoje zdarzenia w mgnieniu tu i teraz; wylałam mleko Teraz, tutaj, na tym stole. I j a wylałam mleko, a nie on, Benio. Czyli on jest „surowcem” (przedmiotem) stającej się opowieści (snu, marzenia), a ja (nawet w „pożyczonym” rodzaju żeńskim) jestem j u ż (podmiotem) opowieścią (snem marzeniem).
Ja jest z a w s z e zanurzone w czasie przeszłym?
© Bogusław Kierc