Natrafiłem na Ariela. Z krwi i kości – nie z powietrza tylko złożonego. Natrafiłem w teatrze, na scenie, na której sam reżyserowałem właśnie inną sztukę Szekspira, ale Ariel pojawił się, zanim go przywołałem. Pojawił się, by wprawić w ruch moje przestrzenne iluzje. Ariel jest bowiem tak zwanym „technicznym”, czyli fachowcem od ustawiania i przestawiania dekoracji, obsługiwania wyciągów scenicznych i tym podobnych.
Ten miły zbieg okoliczności, ze jeden z moich pomocników ma na imię Ariel i jest niejako duchem sznurowni, a więc miejsca uruchamiania wszelkich „ciał niebieskich” teatralnego spektrum, ten miły zbieg okoliczności sprawia, ze kiedy zwracam się do szczupłego pana Ariela, owłada mną podwójność bycia: jestem tu tym, kim jestem – i jestem tam, na scenie przedstawiającej wyspę, którą przywłaszczyłem sobie jako Prospero, mający przecież to samo ciało, które jest moim ciałem teraz, na tej scenie. Tam jest tutaj. I nagle najobszerniej pomyślane wszędzie jest tutaj. Przez Ariela. Przez to imię.
© Bogusław Kierc