copyright © https://www.facebook.com/maslowskimarcinn 2025
Niech nie myli trywialny tytuł wydanej w serii „kwadrat” powieści Jarosław Jakubowski. Poprzez skojarzenie z prostotą i czymś zupełnie pospolitym sugeruje historię wręcz sielankową i przyznam się, że nie będąc świadomym konsekwencji, dałem się ponieść nurtem, zdawałoby się, spokojnej rzeki (od pewnego czasu omijam okładkowe opisy; wolę przeżyć zaskoczenie niż doświadczyć rozgoryczenia). Jakże więc było moje zdziwienie, powoli przeradzające się w zachwyt, kiedy okazało się, że autor sprytnie wmanewrował mnie w historię, gdzie wszytko jest pewne i niejasne jednocześnie. „Koń” przypomina wizytę w mrocznym panoptikum, wypełnionym po sufit postaciami i miejscami niezwykłymi. To istny labirynt małych i większych niespodzianek, strachów i czarnego humoru, zdarzeń na wpół onirycznych, a w połowie rzeczywistych, jakby autor spisywał je z własnej pamięci i opierał się na własnych doznaniach. „Koń” okazał się prawdziwą rzeką wspomnień i uczuć, opowieścią o miłości i zagubieniu — ale to tylko pierwsza warstwa, powierzchnia wody, w głębi której czai się o wiele, wiele więcej.
Do miasteczka o przedziwnej nazwie przyjeżdża narrator wraz z żoną. Obiecał jej kupić tytułowe zwierzę, a że mieścina znana jest z końskiego targu, wybór miejsca zdawał się oczywisty. Tyle że od chwili, gdy oboje opuszczają pociąg na osamotnionej stacji i meldują się w obskurnym i dość nietypowym „hotelu”, miasto pochłania ich swoją niemocą, otacza przedziwną starością, splata pajęczyną i drżeniem rozsypujących się domów. Kiedy zaś żona bohatera znika, zaś on sam wyrusza na jej poszukiwania, Jarosław Jakubowski dokonuje misternego, ledwie zauważalnego zwrotu — odtąd rzeka płynie pod prąd, w górę biegu, cofa się tak, jak cofają się wspomnienia mężczyzny, blakną jego marzenia, ujawniają się życiowe niepowodzenia, a na wierzch wydostają się niespełnione oczekiwania i pozbawione kolorów uczucia. I tu zaczyna się „zabawa” w literaturę, bo Jakubowski co chwilę podrzuca smaczki i nęci, byśmy dali się ponieść jego wizji, starali się czytać jego historię wielogłosem.
„Koń” może być opowieścią o miłości. O tym, jak rozpala się gorące uczucie i jak szybko gaśnie, przytłumione szarością i monotonią dnia. To oczywiście także historia o walce o nie (bezradność a później pewna zaciętość wszczętych przez narratora poszukiwań przypominała mi początkowe zagubienie Harrisona Forda z filmu Polańskiego, choć miasteczku o dziwnej nazwie do Paryża zdecydowanie daleko). Powoli zaczynają błyszczeć światełka kryminału i „sensacji”, a zamiast miejsc bezpiecznych i spokojnych, pojawiają się zapyziałe, zapomniane przez świat, choć zaludnione dziwakami i awanturnikami (aczkolwiek o filozoficznych zamiłowaniach) przestrzenie. Przemierzamy postapokaliptyczne koczowiska i opuszczone fabryki, w których grasują złomiarze, kobiety upadłe, uzależnieni od używek i namiętności mężczyźni, porzuceni chłopcy, którzy walczą z tajemniczym „łapaczem”, odwiedzamy zatęchłe pokoje, w łóżkach których życia dopełniają mistyczki i szeptunki. To tu „stanął czas”, oblepił mieszkańców, odessał od życia zewnętrznego, uwiecznił na wieki w kleju zapomnienia. Tak jak przegniłe budynki pożera wilgoć, a metalowe pręty fabryk rdza, tak samo ludzi dopada choroba nierobienia i nieistnienia. Wydają się, jakby kazano im grać role, a zatem grają je, może kiedyś jeszcze wbrew sobie, ale teraz, pogodzeni z własnym losem, zaczynają być w tym coraz lepsi i przekonujący.
Słuchamy opowieści o niedookreślonym „minionym czasie” i dajemy się jej ponieść na tyle, że nie wiedząc kiedy, orientujemy się, że poszukiwawczy wątek oddalił się na plan drugi. Odtąd „Koń” staje się fantasmagoryjną opowieścią o Polsce, kraju niewygodnym, brudnym i odstręczającym, choć i ta odnoga nurtu fabuły meandruje, wypycha nas na nowe głębie.
Można czytać Jakubowskiego jako opowieść o drodze, jaką musi pokonać człowiek, by istnieć i poczuć na nowo, że żyje. Zapętlony w czasie i miejscu bohater powoli przyjmuje do siebie przepowiednię umierającej kobiety, że miasteczko nigdy go nie opuści, bo on sam nigdy z niego nie wyjedzie. Zamyka się w więzieniu, które nie ma ścian, zaś my odczuwamy klaustrofobiczną obecność osaczenia. Nadzieja na odnalezienie żony, a później na realizację głównego zamierzenia coraz bardziej się oddalają. Mężczyzna zaczyna wątpić w swoją walkę — czy na pewno chce odnaleźć Marię? Co kryje się za pomysłem, by kupić wymarzone zwierzę?
I po raz kolejny czeka nas zaskoczenie, raptowny zwrot. Miasteczko staje się przedsionkiem piekła, w którym corocznie ofiarowuje się dziecko nienazwanemu potworowi, polem bitwy dobra i zła, któremu nie przygląda się żaden bóg. Dopiero wówczas zdajemy sobie sprawę, że wszystko to, co opowiadał o mieścinie bezimienny przecież bohater, nie było przesadą — ulice i budynki zajmują jakąś przestrzeń, którą zamieszkują jacyś ludzie, ale być może wszystko to jest ułudą. Zatem — jeśli tak jest naprawdę, dlaczego mężczyzna odczuwał je tak dotkliwie?
Czyżby zatem koń stawał się symbolem wolności, a jego kupno ucieczką przed życiowymi niepowodzeniami, szarówką dnia i zbyt prędko usychającą miłością? Powieść Jarosława Jakubowskiego stawa dziesiątki pytań. Warto się nad nią pochylić i starać wyłuskać metafory, liczne nawiązania, pogrzebać w brudzie, który odczuć można niemal fizycznie, gdy tylko zanurzymy się zbyt głęboko w świat stworzony przez autora. Wyjątkowa to książka i godna polecenia. A zatem — polecam.
Marcin Masłowski
Jarosław Jakubowski Koń — http://www.wforma.eu/kon.html