copyright © https://sztukater.pl 2025
Czytelnicy, którym bliskie sercu są lektury refleksyjne, kultywujące pamięć o małych ojczyznach, nie powinni być rozczarowani. Zbigniew Kosiorowski w „Kamieniu podróżnym” nawiązuje do tradycji Tadeusza Konwickiego, Czesława Miłosza, Pawła Huelle, którzy nostalgiczne wspomnienia z dzieciństwa wplatali w historię większą – regionu, lokalną tradycję.
Autor przyznaje, że stworzył powieść biograficzną. Zawarł w niej prawdę o własnej rodzinie, korzeniach. Objął czasy wojenne i powojenne. Jako świadomy, dorosły narrator oddał głos samemu sobie w wersji młodszej. To z perspektywy chłopca Zbyszka relacjonuje podróż z rodzicami, rodzeństwem i babcią z Monasterzysk na wschodzie II Rzeczpospolitej na Dolny Śląsk, ziemie odzyskane, do nowego domu zajętego po Niemcu Herbście. Niczym w filmie „Sami swoi” Sylwestra Chęcińskiego, mając na wyposażeniu woreczek z ziemią i skromnym dobytkiem, jadąc w bydlęcym wagonie ku niepewnemu losowi. Biografia typowa dla tysięcy przesiedlanych Polaków. Ale i wypędzanych, migrujących Niemców, Żydów, Cyganów.
Kosiorowski oddaje głos i sprawiedliwość wszystkim pokrzywdzonym przez wojnę, wyrwanym z bezpiecznego świata i zmuszonym do konfrontacji z władzą wprowadzoną przez komunistów. Kontynuującą politykę strachu i prześladowań niewiele różniącą się od niemieckiego totalitaryzmu.
Dziecięcy, a potem nastoletni narrator, jest świadkiem mikro i makrohistorii. Nie rozumie jej, jego komentarze są często infantylne („ciężko jest być kurą”, „Mamie urósł brzuszek. Chyba ze strachu”), czasem jednak nad wyraz dojrzałe. Ale dzięki temu relacja jest bardziej emocjonalna. Opisana autentycznym językiem oddającym aktualny stan uczuciowy narratora. Zbyszek mówi:
„W ciemności samemu źle. I strasznie”, „(...) trochę się boję”, „słyszę wszystko”.
Ale podaje także takie spostrzeżenia:
„pogoda była klawa”, „zostanę lotnikiem”.
W książce Kosiorowskiego takich spostrzeżeń jest zresztą więcej. Z jednej strony – strach, ciągłe zawieszenie, życie na walizkach. Również w sensie dosłownym, bo bohaterowie w spakowanych, gotowych do dalszej drogi kuferkach ciągle, mimo końca wojennej zawieruchy, trzymają najpotrzebniejsze rzeczy. Z drugiej – fascynacja przygodą (skarbami na strychu, ruinami z duchami) i przyrodą (lasy, park uzdrowiskowy, rzeka).
Autor bardzo skrupulatnie odtwarza topografię miejsc: XIX-wieczny budynek poczty, gdzie pracuje ojciec, ewangelicki kościół ze zniszczonymi witrażami. Opisuje świat fauny i flory: kołujących pszczół, kawek gnieżdżących się w kominach, krowy Meci, pluskających pstrągów, pachnących grusz i jabłoni, trawy.
Nadaje symboliczne znaczenie pojedynczym przedmiotom – sośnie, kamieniowi. I to on jest dodatkowym bohaterem książki; spiritus movens akcji. Ten „podróżny” pobudza do działania, otacza opieką. Z jednej strony – ciężki, niewzruszony balast pośrodku wzburzonego nurtu Nysy. Z drugiej – powiernik tajemnic, schronienie, w które można wtulić się policzkiem. Jest żywą materią: odpływa, gwiżdże, śpi, wzdycha, boi się zgubić, nie spieszy się, milczy, ma dreszcze. Jako świadek wydarzeń ogniskuje zarówno dobre, co złe wspomnienia. A te płyną, przemieszczają się w czasie podróży przez miejsca, przez życie. Stąd tytułowy „kamień podróżny”. Ambiwalentny, jak los w „Nieznośniej lekkości bytu” M. Kundery.
Z równie dużą atencją i sentymentem autor podchodzi do bliskich sobie osób. Ukochanej babci gotującej ruskie i ukraińskie pierogi, wrażliwej mamy, która „pachnie mlekiem”, rodzeństwa. Nawet kolegów ze szkolnych ławek o różnych charakterach i narodowościach. Ale są również ci „bardzo, bardzo źli” banderowcy mordujący dzieci, sowieccy żołnierze, Niemcy.
Suma tych opisów składa się na wspomnienia, a te – wiadomo – subiektywnie odbijają rzeczywistość. Mechanizm ten jest wspólny wszystkim ludziom, dlatego lektura książki Zbigniewa Kosiorowskiego jest tak uniwersalna.
Inka
Zbigniew Kosiorowski Kamień podróżny — http://www.wforma.eu/kamien-podrozny.html