nowości 2025

Maria Bigoszewska Gwiezdne zwierzęta

Jan Drzeżdżon Rotardania

Anna Frajlich Pył [wiersze zebrane. tom 3]

Tomasz Hrynacz Corto muso

Jarosław Jakubowski Żywołapka

Wojciech Juzyszyn Efemerofit

Bogusław Kierc Nie ma mowy

Andrzej Kopacki Agrygent

Zbigniew Kosiorowski Nawrót

Kazimierz Kyrcz Jr Punk Ogito na grzybach

Artur Daniel Liskowacki Zimno

Grażyna Obrąpalska Poprawki

Jakub Michał Pawłowski Agrestowe sny

Uta Przyboś Coraz

Gustaw Rajmus Królestwa

Karol Samsel Autodafe 8

Karol Samsel Cairo declaration

Andrzej Wojciechowski Nędza do całowania

książki z 2024

Anna Andrusyszyn Pytania do artystów malarzy

Edward Balcerzan Domysły

Henryk Bereza Epistoły 2

Roman Ciepliński Nogami do góry

Janusz Drzewucki Chwile pewności. Teksty o prozie 3

Anna Frajlich Odrastamy od drzewa

Adrian Gleń I

Guillevic Mieszkańcy światła

Gabriel Leonard Kamiński Wrocławska Abrakadabra

Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji

Zdzisław Lipiński Krople

Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jeden

Tomasz Majzel Części

Joanna Matlachowska-Pala W chmurach światła

Piotr Michałowski Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta

Anna Maria Mickiewicz Listy z Londynu

Karol Samsel Autodafe 7

Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy III

Marek Warchoł Bezdzień

Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane

WĘDROWNICZEK, Na styku dwóch kultur (2)

2017-10-17 14:54

22.09.17 Lublin
Kolejne spotkanie autorskie w Lublinie mam dopiero wieczorem, więc wykorzystuję czas na zwiedzanie tego położonego na wzgórzach miasta, o wielowiekowej historii, na styku dwóch kultur europejskich – wschodniej i zachodniej. Ten największy ośrodek wschodniej Polski, licząc na prawo od Wisły, znam dość słabo, bywałem tu do tej pory rzadko i do tego raczej przejazdem, najwyższy czas więc, by to nadrobić. Pierwsze kroki kieruję ku Wieży Trynitarskiej, by na wszystko spojrzeć z góry. Na taras widokowy, położony na wysokości 40 metrów, wchodzę po 207 schodach, w tym 83 kręconych i bardzo wąskich. Po drodze oglądam eksponaty z Muzeum Archidiecezjalnego – barokowe aniołki, frasobliwe Chrystusy, obrazy, tkaniny, instrumenty muzyczne. Przyciągają wzrok – „Maria”, czyli największy dzwon w Lublinie, oraz wystawa zdjęć obrazujących historię greckokatolickiej cerkwi w Łopience, która to budowla i jej wyposażenie uległy po II wojnie dewastacji, by w ostatnim trzydziestoleciu powoli się odbudowywać. Widok na miasto z lotu ptaka potwierdza zasłyszaną wcześniej opinię, że Lublin jest pełen zieleni. Spore obszary zadrzewione mieszają się z kwartałami blokowisk (w oddali) oraz zabytkowymi przestrzeniami (bliżej).
Zmierzam teraz w kierunku Zamku. Po drodze mijam kwadratowy Rynek, otoczony barokowymi kamienicami, który w pełni światła dnia ukazuje prawdziwe swoje oblicze. W cetrum placu stoi pokaźny budynek ratusza z początku XV stulecia, który po półtora wieku stał się siedzibą Trybunału Koronnego dla Małopolski. W tym miejscu zmarł Jan Kochanowski w trakcie przemowy przed Stefanem Batorym. Za kolejnym skrzyżowaniem uliczek pojawia się labirynt pozostałości fundamentów kościoła farnego (gdzie trochę sobie krążę), a za Bramą Grodzką widać już niezbyt wysoki Zamek, który wyróżnia się kształtem (na planie czworoboku) oraz kremowo-beżowym kolorem. Początki murowanej budowli sięgają czasów Kazimierza Wielkiego (gotyk), która stanęła w miejscu drewnianej, w XVI w. przebudowano ją w stylu renesansowym, później zniszczył ją szwedzki potop, by ponownie wzniosła się w I połowie XIX w., już na neogotycką modłę. Tu w 1569 r. podpisano akt Unii Polsko-Litewskiej. W XIX w. Zamek stał się więzieniem, które funkcjonowało do 1957 r. (na początku było ono carskie oraz austriackie, podczas wojny hitlerowskie, a następnie podlegało UBP). Niemcy więzili tu ok. 40 tysięcy Polaków (wielu z nich zamordowali), komuniści zaś – ok. 32 tys. żołnierzy konspiracji niepodległościowej, wykonując wiele wyroków śmierci i poddając więźniów torturom.
Mam zamiar zwiedzić cały Zamek, który jest siedzibą Muzeum Lubelskiego, niestety, górująca nad nim najstarsza baszta (donżon) z XIII w. jest dzisiaj nieczynna. Oglądam więc bardzo ciekawe zbiory archeologiczne, etnograficzne, numizmatyczne (w tym monety z czasów rzymskich) oraz militaria, a potem obrazy z okresu staropolskiego. Zatrzymuję się przed obrazem Jana Matejki „Unia Lubelska”, a następnie przechodzę do Kaplicy Trójcy Świętej. To jeden z najcenniejszych zabytków sztuki średniowiecznej w Europie, łączący gotycką architekturę z bizantyjsko-ruskimi malowidłami, których fundatorem był Władysław Jagiełło. Freski te o tematyce religijnej robią na mnie duże wrażenie swoją prostotą formalną, a jednocześnie – bogactwem wewnętrznym, natomiast powaga wysmukłej i niezbyt rozległej budowli działa na zwiedzających refleksyjnie i wyciszająco.
Następnym moim celem jest Muzeum Literackie im. Józefa Czechowicza. Mieści się ono w zabytkowej kamienicy przy ul. Złotej i jest dosyć kameralne, niezbyt duże. Bardzo lubię tego poetę, bez którego twórczości trudno omawiać polską poezję XX wieku. Plasował się on początkowo na peryferiach głównego jej nurtu, a odbiór jego wierszy przypomina nieco losy poezji Bolesława Leśmiana, niedocenianego najpierw, obecnie uważanego za jednego z najważniejszych polskich poetów. Spokojnie oglądam plansze, patrzę na fotografie, czytam informacje o kolejnych etapach życia Czechowicza oraz fragmenty jego utworów, zatrzymuję się nad rękopisami i drukami pokrytymi patyną czasu (tomiki, czasopisma). I jak zawsze zastanawia mnie ten profetyczny fragment wiersza „żal”: „ja śpiąca pośród jaskrów / i dziecko w żywej pochodni / i bombą trafiony w stallach / i powieszony podpalacz / ja czarny krzyżyk na listach”, w którym lubelski katastrofista przewidział swoją śmierć w pierwszych dniach wojny, a nawet określił sposób odejścia („bombą trafiony”).
Wreszcie nadchodzi czas mojego wieczorku w Domu Kultury „Ruta” na osiedlu mieszkaniowym Czuby. Placówką tą kieruje żona Adama Kulika – Małgosia, która dba o różnorodną ofertę tej placówki. Podziwiam liczne statuetki – zdobyte trofea przez zespół taneczny, a także dyplomy uznania za całokształt kulturalnej działalności tego ośrodka. W sali, gdzie odbywa się moje spotkanie, wiszą abstrakcyjne obrazy Henryka Widelskiego, które w sposób symboliczny przedstawiają kolejne dni tygodnia, a jednocześnie tworzą przyjazną przestrzeń dla mojej poezji i prozy. Jesteśmy tu w kameralnym gronie, więc gromadzimy się w kręgu, wokół stolika, a wśród przybyłych są bardzo ciekawe osoby, dzięki którym dyskusja staje się inspirująca i pozostaje nam na dłużej w pamięci. Uzgodniłem z Adamem, że zaprezentuję ten sam program, co wczoraj, bo się sprawdził „w boju”. Rozmowy na tematy okołoliterackie przeciągają się ponad przewidywany czas. To lubię! Lublin żegnam o dziesiątej, by nocnym busem wrócić do rodzinnych pieleszy. Obiecuję sobie, że magiczne miasto nad Bystrzycą odwiedzę jeszcze niejeden raz.

© Marek Czuku