ETD. Ciągnę na ketrelu. Na ketrelu poszedłem do Biblioteki Narodowej, bo coś trzeba ze sobą zrobić, czegoś się w życiu trzymać. Zauważam, że coraz częściej napomykam o antyświrynie, zamiast solidnie skoncentrować się na lekturze poezji Marii Kazeckiej, na jej lwowskiej „smutnicy”. Mam już serdecznie dość „tęsknicy”. Zwłaszcza w wykonaniu Zofii Romanowiczówny, innej lwowianki, która w swoim dzienniku nie skąpi nam westchnień i tęsknic: „– Boże! jakże cierpię! Wobec tej największej nawet chwili dziejów naszych nie może zniknąć mój indywidualizm, a raczej ten bol wieczysty, ten żar, który poeci przelewają w pieśni, a ja?..., chyba w łzy, w modlitwy, rzadko w słowa – słowa nie odpowiadają myślom, czuciom moim – ciasno mi w nich i choćbym tomy spisała, jeszcze nie wypiszę w nich duszy. – Bole i tęsknice, i marzenia niezliczone płyną mi przez serce ogniste, a gdy chcę je wymówić, to zupełnie jak lawa, co choć z wulkanu płynie, na ziemi w tej chwili zastyga...” (Lwów, 5 grudnia 1863 roku).
Podniecam się również poezją Teresy Wołyniec. Niestety, ale Biblioteka Narodowa nie posiada jej dwóch książek. Bieda straszna z tymi brakami i niedostatkami, szczególnie w zakresie niskonakładowych publikacji poetyckich, których poszukuję.
[18 X 2016]
© Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki