nowości 2025

Maria Bigoszewska Gwiezdne zwierzęta

Jan Drzeżdżon Rotardania

Anna Frajlich Pył [wiersze zebrane. tom 3]

Tomasz Hrynacz Corto muso

Jarosław Jakubowski Żywołapka

Wojciech Juzyszyn Efemerofit

Bogusław Kierc Nie ma mowy

Andrzej Kopacki Agrygent

Zbigniew Kosiorowski Nawrót

Kazimierz Kyrcz Jr Punk Ogito na grzybach

Artur Daniel Liskowacki Zimno

Grażyna Obrąpalska Poprawki

Jakub Michał Pawłowski Agrestowe sny

Uta Przyboś Coraz

Gustaw Rajmus Królestwa

Karol Samsel Autodafe 8

Karol Samsel Cairo declaration

Andrzej Wojciechowski Nędza do całowania

książki z 2024

Anna Andrusyszyn Pytania do artystów malarzy

Edward Balcerzan Domysły

Henryk Bereza Epistoły 2

Roman Ciepliński Nogami do góry

Janusz Drzewucki Chwile pewności. Teksty o prozie 3

Anna Frajlich Odrastamy od drzewa

Adrian Gleń I

Guillevic Mieszkańcy światła

Gabriel Leonard Kamiński Wrocławska Abrakadabra

Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji

Zdzisław Lipiński Krople

Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jeden

Tomasz Majzel Części

Joanna Matlachowska-Pala W chmurach światła

Piotr Michałowski Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta

Anna Maria Mickiewicz Listy z Londynu

Karol Samsel Autodafe 7

Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy III

Marek Warchoł Bezdzień

Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane

PLANETA, Historia wierszy 37

2017-12-02 15:46

Wiersz „Ucieczka” z tomiku „Płonący tramwaj” (2001) powstawał wiele lat. Trzy. Cztery. Może nawet więcej. Jest to opowieść o miłości, która zaczęła się w 1996 roku. R.Z. jest postacią autentyczną. Chciałam w tym wierszu opisać coś, co wydawało mi się nie do zwerbalizowania. Miłość jest tajemnicą, dlatego tak trudno o niej pisać. Nie wiadomo kiedy jest jej początek i kiedy jest jej koniec. Wiersz powstawał w trakcie. W trakcie innej miłości, innego związku, innej rzeczywistości, innej mnie. Jego fioletowa koszula gdy schodził do mnie stokiem wzgórza, fioletowe kwiaty bzu na dworcu i moje fioletowe jeziora napływające pod skórę podczas kolejnych bijatyk z realiami, które mnie otaczały. To uczucie było jak wzięcie szerokiego oddechu w tym, co wtedy mi towarzyszyło: przemoc i nienawiść. To uczucie było jak lekarstwo na wszystko co wtedy przeżywałam. Na nienawiść do samej siebie. Na życie poza społeczeństwem. Na brak miłości pomimo, że tkwiłam w związku. Dlatego ten błysk, jak kometa, która w tym samym czasie przemknęła obok Ziemi od początku mnie porwał i wiedziałam, że musi o nim powstać wiersz. Pisałam długo przerabiając ten wiersz na różne sposoby. Pracowałam nie tylko nad każdym wersem, ale nad każdym słowem. Tak bardzo chciałam uchwycić to coś nieuchwytnego i ulotnego. Coś, co pozwoliło mi przez chwilę zobaczyć piękno świata. Coś, co pozwoliło mi podnieść głowę w górę i spojrzeć w niebo. Ciągle jednak byłam niezadowolona z efektów mojej pracy. Chciałam bardziej. Chciałam wyraziściej. Długo czasu spędziłam nad tym tekstem zanim zrozumiałam, że jedna postać to za mało. W ten sposób połączyłam w jedno istnienie dwóch osób i dopiero wtedy wiersz nabrał kolorów. Stał się tym, co oczekiwałam. Mix z życiorysów, wypowiedzi, gestów, postaw miał przyprawiać o zawrót głowy. Ale zarówno te osoby jak i miłości żyli jedynie w świecie wyobraźni. Może dlatego tak wielkie były oczekiwania wobec tego tekstu. W świecie wyobraźni nazywałam go seksowną wróżką lub okrutną kurtyzaną. Jest to jeden z niewielu moich wierszy, które pisałam z wyobraźni, a nie z pamięci. Przewagę nad tym wierszem ma wyobraźnia, a nie doświadczenie. Doświadczenie przyszło później. Gdy prowadziłam korespondencję z R.Z. Nasze listy były jak małe poematy. Gdy zamieszkałam w Krakowie zaczęliśmy się regularnie spotykać. Daleka wtedy byłam od poezji. Nie myślałam, że znów spotkam R.Z. w realnym wymiarze. Nie pamiętałam swoich wierszy. Zapomniałam, że jestem poetką. Nasze spotkania należały do ekscentrycznych wybryków naszych charakterów. Nasze uczucia jakby nieustannie się sprzeczały między sobą. W pewnym sensie uciekaliśmy od siebie. To nasze inteligencje chciały być ze sobą. To nasze intelekty prowadziły wyszukaną i wyrafinowaną grę. Szukaliśmy perwersji nie w swoich ciałach ale w swoich umysłach. Mówiłam mu: jesteśmy skazani na siebie. Nic dziwnego, łączyła nas ta sama wrażliwość. Wiersz „Ucieczka” jakby się spełniał. Stawał się każdorazowo, gdy spotykaliśmy się. Nabierał nowych znaczeń i odniesień. Tekst, który napisałam okazał się trafny. Coraz bardziej przekonywał mnie do siebie.

© Ewa Sonnenberg