7 września, 6
Wreszcie widzę spacerujących z psami. Światło mniej niż szare daje złudzenie gęstości dość lepkiej, przez którą lekko idziemy. Tuż przed murami obronnymi wyrastają nad naszą głową kolorowe lampki. Zupełnie tu nie pasują, są tak głupie! Świąteczna czerwień i niebieski prześwitują przez gęstą szarość. Zmęczenie chwyta mnie zaraz za przejściem dla pieszych. Zerkam na płonący wieczny płomień w alei bohaterów. Żal mi czegoś. D. i Rosjanka obok mnie. Idziemy, a co robi kontrabasista?
Żegnamy drugą koleżankę Rosjankę tuż przed skrzyżowaniem przy uniwersytecie. D. zerka ciekawie na witrynę cukierni, w której strzela fotograf. Ja wracam na sen do hotelu, a D. zachodzi tu na chleb. W pokoju próbuję oglądać telewizję. Ciurkają rosyjskie reklamy, jakiś serial. Wyłączam. Pakuję się na odjazd. Składam koszule, porządkuję jakieś papiery. Zapisuję kilka zdań. Trochę.
© Maciej Wróblewski