I znowu pierwszy listopada. Wiadomo jakie są wtedy drzewa i ludzkie twarze. Inne rano, inne wieczorem. A w dzień, którego wtedy jest tak mało... sam nie wiem.
Zapewne stałem nad czyimś grobem. Milczałem. Bałem się, że słowa w zetknięciu z chłodnym powietrzem zwiędną jak liście. Zszarzeją i opadną, żeby odezwać się jedynie szelestem bądź chrzęstem, gdy – chcąc nie chcąc – będę musiał je deptać, by stamtąd odejść. Odejść i dojść – do siebie.
Milczałem i czekałem na mróz, na śnieg i coraz dłuższe noce.
Milczałem i czekałem na jedną wielką noc.
GŁOS*
ile masz domów na ziemi
tyle będziesz miał tam
i kraje się powtórzą
ten sam na ręce zegarek
czy będę tam szczęśliwy
jeśli tu nie wiedziałem
*Krzysztof Lisowski, „Wiersze i epitafia”, Warszawa 1984, s. 45.
Ps
Czekam.
© Tomasz Majzel