Śpiewałem dla Marii Koterbskiej. Maria Koterbska śpiewała dla mnie. Przez telefon. Miałem dwanaście lat. Spotkaliśmy się w naszym rodzinnym mieście. Znała się z moimi rodzicami, i to oni (w mojej obecności) wyjawili, że śpiewam jej piosenki „na jej sposób”. Umówiliśmy się, że zadzwonię do niej i zaśpiewam, a ona też zaśpiewa. Wczoraj zmarła. Po dziewięćdziesięciu sześciu latach. Wtedy miała trzydzieści. I śpiewaliśmy chyba „Karuzelę”. Najpierw ja, potem ona. Spotkaliśmy się znowu, pół wieku później, w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej na promocji książki o artystach z bielskim rodowodem. Przypomniałem jej (publicznie) ten epizod. Przysłała mi wkrótce swoją płytę „Viva Maria”. Viva Maria!
Możliwe, że niektóre kosy – w sukcesji po swoich dziadkach i pradziadkach – naśladują jej przepiękne gwizdanie.
© Bogusław Kierc