Samolot we wczesnym języku Beniamina był „oho”, tak samo, jak ptak. Słowo było i rzeczownikiem i czasownikiem oznaczającym latanie. Także anioł, kiedy latał, podlegał temu słowu, ale – widziany nieruchomo – od początku miał swój mianownik: anioł. Benio lubił to słowo, lubił wyszukiwać wizerunki aniołów reprodukowane w książkach i z zapałem naśladował pozycje anioła w locie, kładąc się brzuszkiem na oparciu kanapy, unosząc rozpostarte ramiona i złączone nóżki. Robiąc to, wypowiadał słowo „anioł”. Zachęcał też do podjęcia tej jego zabawy.
Dla mnie ta kontaminacja ptaka, anioła i samolotu, w ekspresji bawiącego się dziecka, okazywała się idealną figurą upostaciowanego „pożądania wzgórz wiekuistych”, czy – w trochę innym nachyleniu – obiektem „pożądania wzgórz wiekuistych”. Ale z osobna ptak, anioł czy samolot, będąc tym, czym „autonomicznie” są, są zarazem metaforami lotu, „anielskiego świtu”, wzlatywania, by tylko do tych przenośni się odnieść...
„Wspólnym mianownikiem” tych poetyckich (ontologicznie intymnych) „modeli latających” jest samo-lot. Tak mogę mówić o ptaku, aniele i o samolocie. Tak Prospero może mówić o Arielu: samo-lot. Piękny samo-lot na parkingu nieba. Może być bocianem. Może się przyśnić jako bocian. Albo jako lot. Sam lot. Anioł lotu.
© Bogusław Kierc