Leżymy. Spójrz – nie widziałam jeszcze takich obrazów, chyba że wśród snów o grawitacji. Tworzą własny świat. Nie krwawi, mimo obłędu. Zasypiam przy szklance, modlisz się albo szepczesz, masz mnie na oku. W oceanie ukrywasz skarby, butelki. Możliwe, że zemdleję na widok odciętej ręki, a może nie? Trufle, nieduże blizny, podręczniki z instrukcją wstępu do nieba. I znowu kąpiel, kozetka, słowa, kółka. Listy cyrylicą i po węgiersku. Wiesz, o czym piszę. Dla bezpieczeństwa brakuje pasów, potęgi, lekcji anatomii. Uczę Irlandkę słów: nie dotykaj mnie. Powtarzamy. Wiesz, jakie niebezpieczeństwa mogą mnie tu spotkać? W alejach ciągną się murki, rośnie więcej krzaków niż drzew. Trzeba umieć uciekać. Nie czuję się dobrze. Czasu nie można cofnąć. Rzeki, rakiet, wycieku do oceanu, który jak wrzód napęczniał od wnętrza też nie. To nie jest prawdziwy sens. Jedynie próba zapisu.
© Małgorzata Południak