Nie wiem, ile snów powinnam zebrać, by wyrazić coś więcej niż przestrzeń wokół siebie, która się nie wypełnia. Jeśli nigdy nie istniały, dlaczego czuję ich zapach, dotyk, widzę, jak biegnę albo szybuję i nie pojmuję czasu. Podążam za zwierzętami, szukając dziury w całym, przekręcając klucz za kluczem. Drzwi albo ustępują, albo nic za nimi nie ma. Nie znajduję odpowiedniego świata, nie wracam przed świtem, w drodze gubię język, siebie i odnajduję, jakbym wypełniała się jestestwem na kilka chwil w realności. Pakuję do torby bloki, kredki, ołówki i nie zdecydowałam, gdzie spędzę noc. Kiedy patrzę na przestrzeń w kolorze indygo, tłumaczę sobie język snów, pragnę inności, gwałtownych zmian, jakiejś szalonej historii, która mogłaby się odbić na ścianie.
© Małgorzata Południak