PUTRAMENT JERZY (1910-1986). Znowu Putrament. I znowu książka, którą mogłem kupić za kilka groszy: „Chłopak dorasta, widzę, że go ciągnie, sama pani rozumie. A te dziwki teraz takie się porobiły, pani nie ma pojęcia! Zachłanne to, żarłoczne. Przespać się jej, to jak za naszych czasów, ja wiem, na fortepianie pobrzdąkać. I, wie pani, po prostu się boję. Wiem, że głupio, a boję się... Wlizie, durny taki, w pierwszą lepszą, i koniec! I już obcęgami go nie wyciągniesz...”.
Nie namyślałem się wiele, nie targowałem się, znalazłszy u Putramenta „podobnoć”. I tych wszystkich Miodoborskich i Przybylskich, Oleszkiewiczów i Trutowiczów, Powiłańskich, Wołowickich i Wyzubskich, z którymi chciałoby się spotkać. Jednak dawniej ludzie byli ździebko piękniejsi.
Jerzy Putrament: „Odyniec”. Wydanie II. Czytelnik, Warszawa 1965, s. 271
[2 II 2019]
© Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki