BĄCZKOWSKA IRENA (1902-2005). Przede mną powieść Bączkowskiej, powieść Terleckiego, wielgachna korespondencja Żmichowskiej, wielgachna i długachna, ale tego właśnie chciałem, uchylając się od książki poetyckiej. Choć w żadnym razie nie zrezygnuję z wierszy Jakuba Bednarczyka, jest w nich coś, co mnie więzi: „oni wszyscy są jak puste lustra / pochłaniają światło / odbijają mrok / a co pozostaje ukryte / obnażają jak uda kobiet / oni patrzą na mnie jak na wariata / kiedy mówię dzień dobry / do widzenia i liczę na to / że nie zobaczymy się więcej / ani w tym ani w przyszłym życiu / oni patrzą na mnie / jakby potrzebowali mojej nieuwagi / po to / by nie być sobą / ani nie być mną”.
Uległem już Irenie Bączkowskiej i jej „Drodze do Braiłowa”, chętnie więc ulegnę Bączkowskiej po raz drugi. A do wierszy Jakuba Bednarczyka będę wracał, mimo że nie brakuje mi lektur. Nie brakuje mi zwłaszcza sybiraków, których muszę upchnąć do rozrastającej się i ogromniejącej broszurki. Bo biedzę się nad broszurką o naszych zesłańcach, a raczej nad słownikiem o Kiendzińskich i Wadzińskich. Zdecydowałem się na słownik, do broszurki przecież nikt nie zajrzy.
[27 V 2019]
© Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki