Przestrzeń jest otwarta, zakreślona kręgiem, ziemia płaska, pośrodku stoi jedno marcowe drzewo, nad drzewem kołuje czarny ptak, patrzymy na to jak na rycinę odbitą z matrycy oglądanej przez miliony ludzi, miliony razy, przez milion lat, trawa, według rysunku, jest czarna, lekko zarzucona śniegiem, czarny jest piątek, czarna księga z ogromną ilością wiedzy i niewiedzy przeczytana, po tej lekturze można wyjść z ciała i nie wracać.
Park wciąż zimowy, zimny, bez blasku, po szarym lodzie jeziora chodzą kaczki krzyżówki i mewy białe.
Wszystko prawie gotowe, zaczyna się ścinanie drzew, nikt nie wie, co czuje zwalane drzewo, co czuje złamany brąz, zespół konarów i system korzeniowy. W „Siekierezadzie” padają w śnieg, jedno po drugim, drzewa olbrzymie jak bogowie. W parku działają piły mechaniczne. Mój smutek w intencji drzew jest na przyszłość, bo na przeszłość może nie warto, chyba nie warto, raczej nie warto, nie pamiętam ostatniej sceny, białej lokomotywy, która sunie przez las. To się dzieje w krainie śmierci, bez wiatru, na wprost, był czas, że chciałam, aby lokomotywa ta zawróciła i znikła, chcąc albo nie chcąc często obrażam smutek świata.
© Marta Zelwan