Piszę osiem rozmaicie urwanych zdań.
Co rozrywa ciągłość, odrywa myśli, nie pozwala mówić w trybie linearnym? Dlaczego dobrze zaczęte zdanie zostaje nagle wyrywane z przewidywalnego sensu i przypomina formułę magiczną albo hasło do bloga, albo szyfr matematyczny złożony z liczb pierwszych?
W chwili, gdy zdanie się wyłania, jest ono jeszcze otwarte na wszystkie strony i można wszędzie pójść, jak w zamku króla Ladakhu, opisanym na początku XX wieku w książce "Ałtaj i Himalaje", którego to opisu nigdy nie zapomnę.
Tam opowieść prowadzi wszędzie, jest we wszystkim, jest na wysokich tarasach dachów i na skałach ogołoconych z wierzchniej warstwy przez wiatr. Jest wiatr, a może to czas, który kolejnymi szarpnięciami ściera z powierzchni ziemi tę budowlę. Są komnaty bez drzwi, ale za to z wymalowanymi na ścianach roślinami i symbolami czintamani - klejnotu świata. Okna są wąskie i nie mają szyb. Wiatr swobodnie hula. Podłoga pokryta jarkendzkimi kolorowymi derkami. Na dolnym tarasie szczeka pies.
Ciemne sufity, schodki, stopnie, wiatr. Gdzieś poniżej żywioły piasków.
Oni potem juczą jaki i wyruszają na pustynię.
© Marta Zelwan