Co jakiś czas przechodzę przez bramę z żelaznymi sztachetami, idę po zwykłych, czerwonych kostkach eurobetonowych i nie wiadomo kiedy trafiam do zamku w stylu Gormenghast, rozsypującej się wieży, morza pokrzyw, królestwa rudej rdzy i kamieni. Miejsce to ma zewnętrzne mury, w środku coś w rodzaju dziedzińczyka, porośniętego przez zielony gąszcz. Przez granicę między jedną a drugą rzeczywistością przechodzę cicho, szybko, aby nikt mnie nie zawrócił.
Nagle przypominam sobie, że całe lata wcześniej, zanim weszłam tu po raz pierwszy, opisywałam to miejsce, wtedy jeszcze znajdujące się w krainie snów, pisałam:
Żelazna krata z wąskimi strugami rdzy trochę skrzypi. Wewnątrz miejsce zawiera gabinet, siłownię, pracownię, szarą, miękko wyłożoną klatkę.
Dalej była sugestia, że odbywa się tam seminarium pod nazwą „Ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś”. Profesorka mówiła, że mogłabym już przynieść do przejrzenia swoje „Absolutorium dla snów”, bo prawdopodobnie dość dużo napisałam, przyniosłam wtedy „Praobrazy”. Na stronie 98 jest tam opisany również ten sen.
Nie wiem, jak będzie teraz, kiedy to miejsce i te wydarzenia rozpoznałam w jawie. Sny podchodzą raz bliżej, raz dalej, przesuwają się jak fale wyrzucane na brzeg.
© Marta Zelwan