Niskie chmury zahaczają o Wezuwiusza zwieńczonego śniegiem. Dworzec w Neapolu chwyta zapachem biedy i głębokiej wiary w lepsze życie, nawet tu, na ziemi. Ciemnoskórzy różnych odcieni, obywatele zgnębionej Afryki, Bliskiego Wschodu handlują od wczesnych godzin rannych do późnego wieczora torebkami, portfelami, ktoś gra w trzy dzwonki, oszukując przechodniów. A potem idziemy w górę, gubiąc się w sieci wąskich uliczek, patrzymy na gwałtowność tutejszego życia. Skutery i poobijane auta nacierają w sobie wiadomych sprawach, pozbawione niemal kontroli człowieka. Polizia municipale są wszędzie: wzmagają nieład ulicy, która korkuje się ludzkim mrowiem i śmieciami. Życie domowe z otwartych okien wychodzi wprost na uliczki. Szkoda, że nie można dłużej popatrzyć, ciekawsze to od wszystkich muzeów świata. Patrzę sobie i wciągam neapolskie życie, próbując zrozumieć decyzję Herlinga-Grudzińskiego, porzucającego Londyn dla Neapolu. Tu, w Neapolu, czuć atmosferę filmów Felliniego i takim mi się to miasteczko zdaje. Grudziński, mimo swoich metafizycznych skłonności, siedział mocno na życiu.
Domenica, 24 listopada 2013 (2)
© Maciej Wróblewski