6 września 2016, 4
Na drzwiach zrujnowanego domu klepsydra. Inna jakaś niż krzyżacka. Ano zdjęcie umarłej – bo to kobieta była – i adres zamieszkania na dole. Patrzę sobie na zmarłej pogodną twarz i myślę, że nie zdążyłem. Gdybym tydzień wcześniej przyjechał, a nawet trzy dni nazad w Szczawnicy bym się pokazał, to bym umarłą przy żywych zastał. Potem jeszcze jednego szczawianina na klepsydrze widziałem. Odmówiłem w cichości modlitwę i odszedłem czegoś smutny. Żona mnie pociesza i do kawiarni prowadzi.
Siadamy w kawiarni, którą dawniej, przed wojną, Żyd prowadził. Ta kawiarnia Eglander się nazywa. Był to interes dobry, bo Żydzi do Szczawnicy na leczenie przyjeżdżali, swoich znajomków ściągali. W tej kawiarni dawniej i bilard był, i jadło, i nocleg. Ładny punkt z widokiem na całość tutejszego życia. Teraz śladów żydowskich w Szczawnicy nie uświadczysz, może ten kawiarniany budynek jeden? Kirkut gdzieś przepadł, ziemia go pochłonęła, żeby zrobić miejsce nowym ludziom, napływowym.
© Maciej Wróblewski