Wypuszczam powietrze, musiałam zasmakować po raz kolejny mgły, by ustalić skąd pochodzą głosy i jaki kolor zdmuchnie lampę, jeżeli wsadzę palec w kałamarz. Zdaje się, że plamy na obrazie uwiązane są jak pies sąsiadów, trudno jednocześnie poruszyć głową. Plamy symbolizują żal, gardło kurczy się jak szalone, poddaję się. Gumowe worki wypełnione wodą, a język suchy, szorstki jak bibuła, którą dzieci wyklejają obrazki na lekcjach plastyki. Srebrnymi bąbelkami ciągną się ścieżki powietrza, za nimi sznurki pędów. No cóż, poszukiwanie prawdy jest jak związek chemiczny, artyści mogą popsuć wszystko lub spowodować, że narodzi się nowy kierunek – kontakt ze światem zewnętrznym kończy się albo zaczyna. Wciąż tyle rozwiązań, podejrzliwie wstrzymuję oddech, biorę parasol, chociaż silny wiatr gwałtownie podrywa się i za chwilę opada. Irlandio, och proszę. Siadam na progu i przyglądam przechodniom, malowanym ptakom. Bilet w jedną stronę ma swoją wartość. W rzeczywistości każdy tutaj śpiewa po swojemu.
© Małgorzata Południak