HARASYMOWICZ JERZY (1933-1999). To moja pierwsza uważna lektura poezji Harasymowicza. I mocno niefortunna:
	
	Jesień bez kaloszy nie jest jesienią
	Kalosze bez jesieni są niczym
	
	Zdrawko Dronsky jest skromny
	wystarczą mu bose stopy Serbii
	w których chodzi po mieście
	bose stopy po Dziadku Draganie
	
	Dobre na mróz i niepogodę
	
	Poruszające palcami bose kalosze na śniegu 
	chodzą same po Zagrzebiu
	
	Samorządne kalosze
	w samorządnych czasach
	
	Jednak
	jesień bez kaloszy
	nie jest jesienią (...)
	
	Czytam „W sprawie kaloszy” i nie umiem pogodzić się z pleciugowatością Harasymowicza. Nie potrafię zaakceptować „Pejzażu”: „Pan docent jest szczęśliwy / Jego habilitowane ręce habilitują kierownicę / Razem z pejzażem // Przez roztargnienie biorą za hamulec / Kolano królewny habilitując je jednocześnie // Docenta drażnią tylko ptaki / Które nie są habilitowane / I brudzą roześmianą maskę wozu / Na postoju w naturze // Ptaki które wożą się / Na huśtawce nieba / Nad górami // Które mają wszystkie prace docenta / W bajecznie kolorowej dupie”.
	
	Rezygnuję dziś z poezji Harasymowicza. I to bynajmniej nie z powodu „bajecznie kolorowej dupy”. Zaciekawił mnie tytuł książki, a wyszło, jak wyszło. Odnotujmy, że mój antykwaryczny egzemplarz należał kiedyś do pani Beaty Usiądek.
	
	Jerzy Harasymowicz: „Dronsky”. Wydawnictwo Literackie, Kraków-Wrocław 1983, s. 43
	
	[XI 2013]
	© Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki