FLUKOWSKI STEFAN BRONISŁAW (1902-1972). Nie wychodzi mi lektura poezji Flukowskiego, przy lekturze poezji trzeba uruchomić wszystkie polonistyczne narzędzia, którymi wszakże nie rozporządzam. Dysponuję zaledwie uważnością, potrafię zatrzymać się dla jednej lub drugiej zwrotki, zabawić przy wyimku:
Jadą wozy pełne pachnącego siana.
Kto pokaleczył kwiaty widłami, że cieknie sok z nich?
Nie one strząsną ze siebie nasienie, ale my,
lepcy od potu, miodem złotym zgrzani.
Na kwiaty spadnie jak para jastrzębi
on z dziewczyną – ona mu echem zadźwięczy
bolesnym – –
na pięciolinii krokwi
zawiśnie klucz wiolinowy pajęczyn
misternym węzłem – –
ciała tych dwojga opłynie i splami melodia
czerwona jak krew, czerwieńsza niż grona jarzębin.
Żegnam się z poezją Flukowskiego, przynajmniej do jutra. Bo w przyszłości chciałbym posiedzieć nad autorem „Słońca w kieracie”, nie wolno nam ograniczać się wyłącznie do książek przyjaciół. Nie cierpię układu, w którym studiuje się twórczość psiapsieli, a następnie rozwodzi się o tekstach psiapsieli, niechybnie pierwszorzędnych i niechybnie niezbędnych dla naszego czytelniczego całokształtu.
Stefan Flukowski: „Wybór wierszy 1926-1962”. Okładkę projektował Aleksander Stefanowski. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1963, s. 181
[20 I 2021]
© Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki