Mówi o sobie, swoim życiu i swoich przeżyciach, o pisaniu „Cierpień więźnia Feliksa”, o Stutthofie, o tym, jak padł jeden władca świata, ale nie trwało długo, a zaczęto modlić się do drugiego.
Dawna normalność zniknęła, zaczęła się pustka i ślepe trwanie.
W nim postacie straszne, które miały w sobie kamienność. Opowiada o nich też w drugiej powieści, „Czarna msza”, podczas pisania obu zauważył istnienie świata pozasłownego i próbował rozstrzygnąć, co jest duchem tego czasu, w pewnej chwili spostrzegł, że czasy mijają, zmieniają się, a on pozostaje ze swoim drżeniem wnętrza w czasie zatrzymanym.
Najpierw opowiada o sobie ufnie, szuka dystansu wobec piekła aż traci odwagę i w „Karamoro” wyłazi groza, bo nie ma tam miłości. Jak w ogóle możliwy jest brak miłości między ludźmi, nie wie, poza tym nie wie o wiele więcej, nie rozumie, jak jeden z krytyków może sądzić, że opisuje on światy zupełnie fikcyjne: to nie są i nigdy nie były światy fikcyjne, więc nie wie też, czy zdola kiedykolwiek poruszyć bezwład kamiennej twarzy ludzi, którzy sądzą coś podobnego.
__________________________________________
Jan Drzeżdżon - Twarz Boga
© Marta Zelwan