Czy więc („własne”) ciało może być odczuwane jako terytorium „autonomicznych” jego części? Jako unia, stany zjednoczone, związek autonomicznych być, przybytków i bytów? Które do wspólnego zbioru zgarnia zaimek dzierżawczy „moje”. Moja ręka, moja głowa, moja stopa, mój członek?
	I co ty na to, mój ptaszku? Pisklątko moje, Arielu.
	Rzecz jest poważniejsza, niż się wydaje. Bo oto moja mność, żyjąc „w” ciele, żyje w integracjach autonomicznych członków; boli mnie głowa, zwichnąłem nogę, padłem na plecy, stanął mi penis. Mam czegoś po dziurki w nosie, pogrążam się po uszy, wyżej dupy nie skoczę. Nie mówiąc już o stopach wiersza, stawaniu na czele i załatwianiu czegoś na jednej nodze, a także – pisaniu na kolanie. I o duszy na ramieniu.
	No właśnie – ta dusza. Czy tylko na ramieniu tak pojęciowo uchwytna? A jak przebywa w głowie, w nogach, na plecach, w penisie, w dziurkach nosa, w uszach, w dupie, w stopach wiersza...
	W wierszu Rafała Wojaczka:
	Boli mnie głowa, serce, dłoń, noga
	Jakby to były więcej niż słowa!
	Kwantyfikowanie ciała jest kłopotem nie mniejszym od dzielenia duszy na cząstki – pozostawiane przez Adama Mickiewicza: Bom wszędzie cząstkę mej duszy zostawił.
	
	© Bogusław Kierc