Jolę Ciecharowską poznałem podczas zeszłorocznego Listopada Poetyckiego w Poznaniu. Stała wysoko na schodach, a ja miałem nowe okulary i jeszcze się z nimi na dobre nie oswoiłem.
– Ania!? – zawołałem, biorąc ją za Anię Andrych.
– Nie, Jola! – nie dawała się zbić z pantałyku.
Od tej chwili staliśmy się przyjaciółmi, pijemy razem piwo, tańczymy, a Jola śpiewa moje piosenki.
Gdy ona czyta swój wiersz, wszyscy myślą, że to poezja, a ona już maluje. Oczywiście – słowami, ale nie tylko.
Gdy ona maluje, wszyscy sądzą, że to impresjonizm, a to już kubizm.
Gdy ona śpiewa, wszyscy uważają, że to piosenka, a to już teatr.
Gdy wszyscy mówią, że jest człowiekiem renesansu, ona po uszy tkwi w romantyzmie, z jego synkretyzmem i korespondencją sztuk.
Jola po prostu wymyka się wszelkim stereotypom, jest ponad to, jest sobą.
© Marek Czuku