Obrazy nudy i przerażenia.
Duras opowiadająca o żółknących jedwabnych sukniach, wiszących w szafach żon kolonialnych urzędników. Zakładanych raz na parę lat, kiedy urlop w końcu jest w Paryżu.
Lessing pisząca o zetlałych sukniach matki – na farmie. Poupychanych do skrzyń, w oczekiwaniu na lepsze, ważniejsze czasy. Pokazane w końcu upartej nastolatce. Szwy się rozchodzą, tkanina wygryziona przez mole, gagaty i cekiny wydają ostatni kpiący błysk na podłodze, w intensywnym słońcu. Rodzi się taka kakofonia błysków, że… Można ogłuchnąć, albo co tam jeszcze.
Moja koleżanka, przed naszą maturą, upierająca się przy tym, że studniówka powinna być. W strojach balowych. Dlaczego? Bo może to będzie nasza jedyna okazja w życiu, żeby tak się ubrać. Przebrać. Odstrzelić.
Niewygodna prawda: konia wyścigowego, który już nie pobiegnie, w akcie łaski, należałoby zabić jedną kulą w łeb.
© Izabela Szolc