Słyszałam, idziesz po drodze, o której
rozmawiałyśmy kilka dni temu. Nakłaniasz mnie,
kłaniam się, tęsknię, wyglądam i wypisuję
życzenia na kartkach, pozdrowienia, prośby.
W obcym kraju, początek historii, rąbek sukienki
albo chustki. Zawiązuję supły, wieszam na nich miętę,
i kiedy wzbiera ocean, jedziemy w głąb wzgórz,
w kaloszach, z możliwością powrotu. Mijamy owce, krowy,
żyjemy pod jednym niebem
co noc. Śpiewam ballady, Paddy jest świadkiem.
Gwiazda runęła w ziemię, w fale, pod stopy.
Jej szorstkość odbija się w moich zmarszczkach,
wysysa światło, poczucie bliskości. Rozlewa się
na ścieżce. Nacieka, przykładamy ją do zimnego czoła.
Jestem pewna, że nie ubędzie ptaków, nie zniknie
zieleń. Może nam zabraknąć lodu, kwitnącego bzu, ust,
czegoś tam jeszcze.
© Małgorzata Południak