Czasem bywa tak, że... kłopot z wersem. Poprawiam, ale wciąż jest nie tak. Zmieniam trochę, a potem zmieniam całkowicie, by po chwili wracać do wersji początkowej. Odkładam w końcu to poprawianie na drugi dzień. Ale historia się powtarza. Nie wiem, jak ma być dobrze, ale tak, jak jest, dobrze nie jest. Odkładam na nie wiadomo kiedy, lecz nawet jeżeli uda się kiedyś wiersz uratować, to najczęściej nigdy do końca nie jestem z niego zadowolony. Bywa, że skreślam całkowicie, jednak i po takim czynie gdzieś pod skórą, gdzieś z tyłu głowy pojawia się myśl, że wiersz nie był taki zły, tylko... No właśnie, tylko co?
Przypominam sobie słowa Charlesa Bukowskiego:
„(...) Niepowodzania doznajesz właśnie wtedy, gdy zaczynasz okłamywać samego siebie w wierszu, żeby go po prostu stworzyć. Waśnie dlatego nie przerabiam wierszy, ale wypuszczam je w pierwotnej wersji, bo jeśli skłamałem na początku, nie ma sensu dobijać trupa, a jeśli nie skłamałem, to nie ma powodu do obaw (...)”*.
No i pierwsza myśl – Czyż nie lepiej być czasem takim Charlesem Bukowskim?
I zaraz potem druga – Nie, nie, akurat Bukowskim to raczej nie.
*Charles Bukowski, „O pisaniu”, 2015, s. 49
© Tomasz Majzel