Przyśnić Augustów, gdzie byłam tylko raz w życiu i nic pamiętnego mnie tam nie spotkało, musi być jakąś wodną wyrocznią, innym sierpniem niż był, wodą, co najmniej dwoma, trzema, jeziorami, wodnym dźwiękiem, który budzi o godz.2:10 i przekształca sen w melodię. Nie muszę już tak bardzo czytać „Muzykofilii” Olivera Sacksa, który umarł w sierpniu zeszłego roku, mój nauczyciel oglądania głosów i antropologii marsjańskiej, któremu zawdzięczam siłę nieoceniania nikogo z powodu niczego, bo widzę, że stopniowo udaje się to. Napisał w swoim liście przedśmiertnym, żeby zostawić to, co zbędne i nie muszę już myśleć o tym, jak zobaczyć głos, widzę obracającą się śrubę za łodzią jako instrument do muzyki, widzę dom, w którym wszystko jest otwarte, a białe kwadraty posadzki ciepłe od słońca i od stóp kobiet przechodzących tędy w kwiecistych sukniach, między nimi jest pani Augusta, opisana w „Raju” Lezamy Limy, będzie więc dobrze, śni się „Raj”.
© Marta Zelwan