7 września 2016, 2
Zaraz po 7 naciągnąłem bieguny i potruchtałem do pobliskiego parku. Ganiałem, wąchałem i patrzyłem jak pies. Jakaś młodzież do szkoły i do pracy. Dwa czarne psy pod bramą coś zajadały. W parku resztki przedwojennych schodów, zabudowań drewnianych i dawno nie odnawianych ścieżek. Mijam pomnik Józefa Szalaya. Jak łatwo czasem ludzie trwonią to, o co inni zabiegali bardziej, niż nam się wydaje.
Śniadanie pośród kuracjuszy. Starość kobieca inna jest niż męska. Ale obie przykre. Zjadam nabiał, popijam herbatą, podpieram warzywami. Na koniec tutejszy piernik. Ostatnie ustalenia co do dzisiejszej trasy. Sokolnik i Trzy Korony. 6 godzin marszu. Chmury i mgły chadzają po górach, opadają na Szczawnicę. Ruszamy. Ciepło. Idziemy wzdłuż Grajcarka do przeprawy przez Dunajec. Galanto ubrany lokals młóci wiosłem jak cepem w ten Dunajec. Trochę pod prąd i z prądem. Po pięciu minutach bierze od każdego 3 złocisze i dobija do brzegu. Gubię czarną czapkę z daszkiem, czego żałuję. Potem stromo na Sokolnicę. Ludzie ludziom zgotowali te poręcze, schody i drabiniaste podejścia.
© Maciej Wróblewski