Okoliczności zawodowe zmusiły mnie do przewertowania swoich dawnych pisanin i, jak zwykle, taki proceder przywołuje okoliczności, czas, miejsca i aurę, w których się rodziły te teksty. Obcowanie z marą dawnego siebie nie jest przyjemne. Wszystkie zadufania, durnoty, ułomności, wredność – zakryte maską tak zwanego bohatera lirycznego – ujawniają się nieustępliwie i nawet, rymujące się z nimi cierpienia i porywy szlachetności nie łagodzą ostrości sądu. Nie użalam się nad sobą, ani się nie lituję. Próbuję cierpieć siebie i może – coś tam zrozumieć. Coś, co przerasta moją zdolność rozumienia, ale jest detektorem – no tak, no tak – czułości.
© Bogusław Kierc