nowości 2025

Maria Bigoszewska Gwiezdne zwierzęta

Tomasz Hrynacz Corto muso

Jarosław Jakubowski Żywołapka

Wojciech Juzyszyn Efemerofit

Bogusław Kierc Nie ma mowy

Andrzej Kopacki Agrygent

Zbigniew Kosiorowski Nawrót

Kazimierz Kyrcz Jr Punk Ogito na grzybach

Jakub Michał Pawłowski Agrestowe sny

Gustaw Rajmus Królestwa

Karol Samsel Autodafe 8

książki z 2024

Anna Andrusyszyn Pytania do artystów malarzy

Edward Balcerzan Domysły

Henryk Bereza Epistoły 2

Roman Ciepliński Nogami do góry

Janusz Drzewucki Chwile pewności. Teksty o prozie 3

Anna Frajlich Odrastamy od drzewa

Adrian Gleń I

Guillevic Mieszkańcy światła

Gabriel Leonard Kamiński Wrocławska Abrakadabra

Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji

Zdzisław Lipiński Krople

Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jeden

Tomasz Majzel Części

Joanna Matlachowska-Pala W chmurach światła

Piotr Michałowski Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta

Anna Maria Mickiewicz Listy z Londynu

Karol Samsel Autodafe 7

Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy III

Marek Warchoł Bezdzień

Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane

Bazgroły, 08.02.2017

2017-02-08 14:15

Nie wiem, kogo obchodzić mogą takie moje dywagacje, jak ta z poprzedniego tygodnia – o pragnieniu bycia niewidzialnym. Te różne czapki-niewidki i takie tam cudowności znikania po coś zostały wymyślone. Po co?
Pewnie gadałbym teraz o emocjach wtapiania się w ciemność, o atrakcjach (erotycznych?) tego wtapiania się. Powściągam się, a jednak korci mnie, żeby jeszcze inaczej zobaczyć tę dziwną przygodę niewidzialności, jaką jest teatr lalek. Ten stary, „parawanowy” teatr lalek, kiedy aktorzy-animatorzy byli niewidzialni, a tylko lalki ich „uwidzialniały”. Ta przedziwna niewidzialność lalkarzy, ujawniana, uwidoczniana (!) przez lalkę, sporo mówi o skrytej (!) zachciance, przypisanej nam od przysłowiowego zarania: być widzialnie niewidzialnym, móc
być widmem (!), które może wszystko. Nade wszystko – to, czego nie może, albo nie wolno mu, kiedy jest jawną osobą społeczną.
Od dawna wydaje mi się, że ulubienie lalek ma swoje źródło w samej istocie bycia człowiekiem. Wypowiedziane właśnie zdanie zakrawa na banał, ale mnie nie chodzi o utrwalone ogólniki należące do skarbca kultury i cywilizacji. Idzie mi o – za każdym razem pierwotne – doświadczenie obcowania z lalką, a mam na myśli przede wszystkim lalkę będącą obrazem i podobieństwem człowieka.
Aluzja genezyjska nie jest ozdobnikiem.
Gdyby najprościej zrozumieć zdanie o stwarzaniu człowieka, lepionego z gliny czy z mułu ziemi, okaże się – anachronicznie rzecz jasna – że Bóg robi lalkę. Takie „lalkarskie” ujęcie nie przesłania mi sensu teologicznego czy ontologicznego. Wiem, że prymitywizuję metaforę biblijną, ale metoda w tym szaleństwie pozwala na uchwycenie tego właśnie, co w moim myśleniu o lalce uznałem za źródłowe.
Znajduję wsparcie u Gershoma Scholema, w jego rozważaniach na temat golema, które sprawiły mi ożywczą radość, potwierdzając intuicje nurtujące mnie od dzieciństwa.
Ze zdumieniem przeczytałem u Scholema, że hebrajskie słowo „golem” występuje w Biblii tylko w 16 wersecie Psalmu 139. Oznacza coś jeszcze nie ukształtowane, pozbawione formy, nie tknięte tchnieniem Boga. I nie jest to embrion.
W tłumaczeniu Izaaka Cylkowa ten werset brzmi tak: "Zaród mój widziały oczy Twoje, i w Księdze Twojej, gdzie wszystkie zapisane przeznaczenia przyszłe, i dla niego było jedno między niemi".
Nie jest więc moim widzimisię przekonanie, że lalkarstwo wywodzi się ze stwórczej analogii i że jest nią przeniknięte niemal w każdym – nawet banalnym czy trywialnym – geście lalkarza i jego lalki.
Odnajdując w mistyce żydowskiej owe teurgiczne analogie, odwołujące się do Księgi Stworzenia (Sefer Jecira), odczuwałem dreszcz jakiegoś pozaczasowego porozumienia w sprawie, która podniecała mnie w dzieciństwie (bez jakiejkolwiek świadomości, czym jest to – urzekające mnie w lalce.

© Bogusław Kierc