Zdarzają mi się dziwy całkowicie nieprzewidziane. Oto przechodzę koło domu, w którym unosiły mnie (w zabawach i marzeniach) „odskocznie” dzieciństwa, kiedy bywałem u – mieszkających w nim – babci i cioci. Nie miałem śmiałości, żeby nacisnąć guzik domofonu i komukolwiek powiedzieć, że chciałbym zajrzeć do tamtego mieszkania. Aż właśnie dzisiaj zauważyłem otwartą bramę (starą, bo to dom sprzed obu wojen), wszedłem więc, żeby dojść do mieszkania na drugim piętrze i drzwi były szeroko otwarte, tak, że mogłem widzieć – dobrze mi znany – obszerny przedpokój z dawnymi, dwuskrzydłowymi drzwiami do pokoju babci... Nie przekroczyłem progu, nie chciałem niepokoić nikogo. Ta otwarta przestrzeń wystarczająco mi się oddała. Przywitała mnie, jak niespodziewanie ujrzany przyjaciel, który wkrótce zaskoczył mnie swoją niezapowiedzianą i nieprzewidywalną obecnością. Urodził się, kiedy miałem tyle lat, ile on ma teraz.
© Bogusław Kierc