ZABIERZEWSKA-ŻELECHOWSKA JANINA (1894-1973). Z kimś trzeba pobyć. Z antykwariatu przyniosłem tom wierszy Antoniego Olchy, ale nie zapominam o Zabierzewskiej-Żelechowskiej: „Ciężko i nieskładnie / objawić słowami / to co legło na dnie”.
I fragment tekstu, z którym pozostaję od kilku dni. Bo od kilku dni studiuję wyłącznie poezję Janiny Zabierzewskiej-Żelechowskiej: „Jestem na brzegu pożegnania złudzeń / w nieujarzmionych przeciwieństw oplocie — / Drobizna plazmy — ciągle jeszcze chwytam / iskierki światła w tym swoim żywocie — // Tak one w moich przebłyskują myślach / jak w polnych trawach osrebrzona rosa / kiedy z przestrzeni zasianej gwiazdami / słucham wołania tajemniczych głosów — / (...) // W kręgu zamkniętym wśród odblasków światła / jak nurek schodzę w tajemnicze głębie / Stamtąd wyławiam wciąż nienasycona / wszystko co żyło i śpiewało we mnie...”.
Podciągnąłem się względem Zabierzewskiej-Żelechowskiej, zachwycam się zwłaszcza jej „Szalonym łowcą”. Do „Szalonego łowcy” wrócę przy następnej okazji, zrezygnuję natomiast z „Trującej świadomości”.
W latach trzydziestych państwo Mahlerowie „zmienili nazwisko”. Mamy więc sybiraków Pawulskich, deportowanych z Przemyśla (13 IV 1940), Maniusię Pawulską (Winasz-Mahler) wywieziono z trojgiem dzieci. Ale to już ździebko inna opowieść. Opowieść do wykorzystania w poezji.
Janina Zabierzewska-Żelechowska: „Twarze wielorakie”. Obwolutę, okładkę i przerywniki projektował Andrzej Czeczot. Wydawnictwo „Śląsk”, Katowice 1971, s. 74
[2 VI 2025]
© Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki