RYŚ-KOLANKOWSKA MARIA (ok. 1929-2011). Wywózka z Żółkwi w czerwcu 1940 roku („bezpieczna cisza czerwcowej nocy z 28 na 29 zawiodła nas”), od kilku dni siedzę nad relacją Marii Ryś-Kolankowskiej: „Jakaś pani wyniosła pudło z kapeluszami, inna prowadząca pod rękę staruszkę, w drugim ręku trzymała pustą klatkę na ptaki. Samochód napełniał się ogłupiałymi ludźmi, płaczącymi dziećmi, powtarzającymi coś bez ładu i składu kobietami. Żołnierze zaczynali być groźni, upychali kolbami stłoczoną ponad miarę gromadę, wyrzucali bagaże, kłuli bagnetami starych, nieporadnie gramolących się ludzi. (...) Byli również tacy, którzy jechali z dziećmi bez żadnych pakunków, kobiety w nocnych koszulach, mężczyźni w piżamach”.
Relacja niewątpliwie istotna (profesor Andrzej Cwojdziński: „nakazałbym, aby ta książka stała się obowiązkową lekturą w szkołach średnich”), choć dla mnie każda sybiracka relacja wydaje się wybitna (Ida Ilińska-Kaszowska: „nic mnie nie obchodzi, że styl autorki jest być może mało literacki”), z każdej relacji potrafię uszczknąć dwa lub trzy przydługie fragmenty: „Z baraków wysypują się ludzie, biegną ku nam, robi się już mrok, nie rozumiemy, dlaczego ci ludzie biegną, a nie idą. Wołają, gestykulują, gdy się zbliżyli, słyszymy, że krzyczą po polsku. Byli to Polacy z lutowych transportów. (...) Polacy, których zastaliśmy, byli prostymi ludźmi, wywiezionymi ze wschodnich terenów Polski, nie kułacy ani bogacze, lecz wiejscy ludzie (...)”.
Odechciewa mi się dziś „Rymów” Jana Czubka, rezygnuję z „Rymów”, mimo że jestem ich diablo ciekaw.
Maria Ryś-Kolankowska: „Widziane oczyma dziecka. Tajga-Kazachstan (1939-1946)”. Wydawnictwo Platan, Kraków 1999, s. 246
[25 I 2022]
© Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki