MAKAREWICZ ROMAN (1905-1998). Właściwie można ograniczyć się do fraszki o Jajcobrzęckim herbu Miecz Złamany. Można też poprzestać na „Filozofii”:
Tego nie mówił Zaratustra
przez usta Nietzschego
ale powiedział pijany Lwowianin
patrząc do lustra
„kużdemu jednemu przyjdzie na koniec jego”.
Nie ignorujmy Makarewicza. Choć bez wątpienia rozczaruje nas fraszka o pewnym figlarzu: „A pan Walenty / jak zwykle urżnięty / spóźnił się na kolację / nawet nie domknął drzwi / każdy mógł widzieć przez szparkę / jak on zamiast solić zupę / popieprzył kucharkę”.
U Makarewicza dominują teksty krótkie i prześmiewcze [„Jajcobrzęcki (z tych Jajcobrzęckich!) z tego słynie / że nie uznaje partii w Warszawie ani rządu w Londynie”], ale poeta potrafi nas zaprosić do Lwowa:
Do szkół uczęszczał we Lwowie, tam się zakorzenił,
miał głowę pełną zbytków, a dziury w kieszeni.
Miasto wrastało w niego, a on wrósł w tę ziemię,
w to Miasto, co wydało dziwne patriotów plemię.
Trzeba się zatem zgodzić, iż Makarewicz „w równej mierze klepał konie, dziewki i pacierze”. Dodajmy, że poezję takoż.
Roman Makarewicz: „Fraszki frasujące”. Oficyna Poetów i Malarzy, Londyn 1988, s. 39
[17 XII 2011]
© Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki