Ze snowidzenia pamiętam nadlatujące z zachodu messerschmitty w szyku bojowym i półmetrowe kroczące pająki, a sprawy jawy jeszcze gorsze.
Jawa przegrywa sama ze sobą, za dużo realizmu sobie przypisała, zachwiana równowaga nie utrzymuje ciężaru bytu. Przypadkiem rozmawiałam dziś z kimś, kto okazał się pilotem, ale nie wspomniałam o nadlatujących messerschmittach.
Myślę, co by się stało z przesławnymi dziennikami Anaïs Nin, gdyby dorwała się do blogów. Na szczęście wtedy był papier i pisano na nim. Maczano stalówki w atramentach kałamarnic. Temperowano ołówki ostrzem rapiera lub inną bronią białą. Papiery przechowywało się w sejfach, znajdowało w rodzinnych archiwach albo niszczyło bardzo łatwo.
W jawie znajduję tyle snu, że w sumie da się przeżyć. Na pocztówkę realną wdrapuje się łasiczka, dzieje się to na obrazku. Nie mogę uwierzyć, że jakimś cudem ten gruby niebieski sweter wreszcie wysechł. Na górze znowu przewraca się dziecko, które uczy się chodzić, drżą poruszone tym szyby w kuchni. Anaïs Nin wybiera się do dr Allendy na terapię. Dużo ryzykuje, ale od samej siebie dowie się tego dopiero w drugim i trzecim tomie, na razie musi tam iść.
marzec 2012
© Marta Zelwan